sobota, 26 listopada 2011

Królestwo czarnego łabędzia - Lee Carroll

Tytuł: Królestwo czarnego łabędzia
Autor: Lee Carroll
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka.
Data wydania polskiego: wrzesień 2011
Liczba stron: 400
Tytuł oryginału: Black Swan Rising
Data wydania oryginału: 2010
Tłumaczenie: Alina Siewior-Kuś

Moja opinia:
Jak wiecie fantasy, to gatunek literacki, który najbardziej trafia w moje czytelnicze gusta. Magia, baśniowe istoty, niezwykłe światy – tak, to zdecydowanie „moje klimaty”. A co jeśli darujemy sobie te wszystkie nierzeczywiste krainy, a całą magię i bajkowe stwory umiejscowimy w realiach wielkomiejskich? A to, że powstanie nam wtedy podgatunek fantasy zwany urban fantasy, którego czytanie nie sprawia mi już tak wielkiej frajdy. Nie mniej jednak nie stronię od tego typu książek i kiedy na horyzoncie pojawi się coś wartego uwagi, z pewnymi obawami, jednak sięgam po taką pozycję. Tak w moje ręce trafiło „Królestwo czarnego łabędzia”,  pierwsza część trylogii urban fantasy autorstwa Lee Carroll.

środa, 23 listopada 2011

Lodowa pani - Sally Prue

Tytuł: Lodowa pani
Autor: Sally Prue
Wydawnictwo: TELBIT
Data wydania polskiego: lipiec 2011
Liczba stron: 208
Tytuł oryginału: Ice Maiden
Data wydania oryginału: 2011
Tłumaczenie: Marcin Leszczyński

Moja opinia:
Sally Prue to brytyjska pisarka, wyróżniona takimi nagrodami jak Brandford Boase Award 2002 i Smarties Priza Silver Award 2002. Pisać zaczęła jeszcze jako nastolatka, a na swoim koncie ma już kilka wydanych powieści dla młodzieży. „Lodowa pani” to jedna z jej opowieści, w której poznajemy losy młodego chłopaka Franza oraz Edrin, tajemniczej istoty z Plemienia.


Anglia, 1939 rok. Franz wraz z rodzicami przenosi się z Berlina do małego, angielskiego miasteczka. Mają oni tam spędzić „tylko na wakacje”,  jednak wiele wskazuje na to, że jego rodzice nie planują powrotu do rodzinnego miasta. Przez takie niedomówienia Franz nie czuje się dobrze w domu. Nie ufa rodzicom, czuje się przez nich oszukiwany, a w myślach nie nazywa ich już Mamą ani Tatą, tylko Wiewiórką i Wilkiem. Franz nie może znaleźć sobie również przyjaciół - chłopcy z miasteczka dokuczają mu i nazywają szwabem. Franz odcina się od ludzi i cały dzień spędza na błoniach, obserwując toczące się tam życie przyrody. Po pewnym czasie zaczyna wyczuwać czyjąś obecność. To niewidzialne „coś” jest bardzo zimne i dzikie. I mogłoby się wydawać, że chce mu zrobić krzywdę.

Edrin odczuwa nieustanny głód. Poluje bez ustanku, jednak nic nie może jej nasycić. Co gorsza na jej terytorium pojawił się młody demon, który płoszy jej ofiary i wzbudza w niej odrazę. Edrin zastanawia się czy go nie zabić i nie nasycić się jego krwią. Może to zaspokoiło by jej głód na dłużej? Jednak rezygnuje z tego pomysłu. Niebezpiecznie jest zabijać demony, ponieważ połączone są one ze sobą niewidocznymi pnączami, które wystrzeliwują ze swoich oczu wprost w ciała innych demonów, chwytając je na zawsze. Dwa spętane demony gotowe są zrobić dla siebie wszystko, a kiedy jeden z nich umiera, pnącza więzią dalej tego żyjącego, doprowadzając go niemal do obłędu z powodu tęsknoty i rozpaczy. To dlatego nie może zrobić krzywdy młodemu demonowi. Jego śmierć sprowadziłaby na błonia wielu smutnych i żądnych zemsty demonów. Edrin czuje, że znalazła się w potrzasku. Musi się mieć na baczności, ponieważ poza niebezpieczeństwem ze strony młodego demona, który mógłby ją zobaczyć i wstrzelić w nią niewolnicze pnącza, chwytając na zawsze, również członkowie jej Plemienia stanowią dla niej zagrożenie.  

„Lodowa pani” to o powieść o dwóch różnych od siebie osobach, żyjących w odrębnych światach, jednak tak samo samotnych i odciętych od swojego społeczeństwa. 

Franz próbuje zrozumieć otaczającą go rzeczywistość. Próbuje zrozumieć rzeczy, które działy się w nazistowskim Berlinie i to, co spotykało ludzi, których uważało się tam za obcych. W uchwycenie sensu tego wszystkiego pomaga mu obserwowanie świata zwierząt.

„Ludzie byli zwierzętami i musieli utrzymać swoje terytorium, by przetrwać, ponieważ na nim polowali. Musieli więc pozbyć się przybyszów.
(…)
Żaby, wilki i ludzie, Niemcy, Anglicy i Słowianie. To wszystko zwierzęta. Tak jak i on sam. Wszyscy muszą postępować zgodnie z nakazami Natury.”*

Jednak czy ludzie powinni postępować tak jak zwierzęta? Czy są zmuszeni tak postępować? A może mają wybór? To właśnie na takie pytania Franz chce znaleźć odpowiedzi.

Edrin z kolei próbuje zaspokoić swoje potrzeby fizjologicznych. Wszystko na czym jej zależy, to nasycić swój głód. Nie liczy się dla niej nic poza jedzeniem i wszystkie jej działania skupiają się na znalezieniu kolejnej ofiary. Niestety, ciągle czuje niedosyt. Może więc głód, który odczuwa nie ma nic wspólnego z pożywieniem?

Pani Prue udało się stworzyć dobrą i mądrą powieść. Zawartych jest tutaj wiele ukrytych treści, które z czasem stają się dla nas jasne. Panuje w niej nie tylko baśniowy klimat. Czuć tu również grozę i zagubienie, ponieważ nie jest to tylko magiczna historia o elfach. To opowieść o wojnie, o zwierzęcej naturze człowieka, o walce o przetrwanie, jak również o dorastaniu, o wyborze własnej drogi i opowiedzeniu się po którejś ze stron, zgodnie z naszym sumieniem. 

„Lodowa pani” to ciekawie skonstruowana i napisana historia. Nie jest to pusta, nic niewnosząca opowiastka, ale mądra i wnikliwa opowieść, która nadaje się na lekturę zarówno dla młodzieży jak i starszych czytelników.

Moja ocena: 4,5/6

* „Lodowa pani” Sally Prue

###

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu TELBIT oraz portalowi Sztukater.

niedziela, 13 listopada 2011

Ciężar milczenia - Heather Gudenkauf

Tytuł: Ciężar milczenia
Autor: Heather Gudenkauf
Wydawnictwo: MIRA
Data wydania polskiego: kwiecień 2010
Liczba stron: 368
Tytuł oryginału: "The Weight of Silence"
Data wydania oryginału: 2009
Tłumaczenie: Hanna Hessenmüller

Moja opinia:
Heathher Gudenkauf to amerykańska pisarka, która ma na swoim koncie na razie dwie powieści, a obecnie pracuje nad trzecią. Pomimo niezbyt pokaźnego dorobku literackiego może się już pochwalić tym, że została nominowana do nagrody Edgar Award, a jej debiutancka powieść „Ciężar milczenia” trafiła na listę bestsellerów New York Times’a. Jednak różnie z tymi bestsellerami bywa i książki, którym przysługuje takie miano, często okazują się przeciętnymi pozycjami. Czy było tak i w tym przypadku?

„Ciężar milczenia” opowiada o zaginięciu dwóch siedmioletnich dziewczynek – Calli i Petry. Calli Clark od 4 roku życia cierpi na mutyzm wybiórczy. Co sprawiło, że zupełnie zdrowa dziewczynka nagle przestała mówić? Czy przeszła ona jakieś traumatyczne przeżycie? A może była ona świadkiem jakiś koszmarnych zdarzeń? Z kolei Petra Gregory to pogodna i rozgadana osóbka, której nie sposób nie lubić. Stała się ona najlepszą przyjaciółką Calli, a także jej głosem. Oprócz wielkiej przyjaźni, dziewczynki łączy coś jeszcze - obie zaginęły tej samej nocy. Czy poszły one na własną rękę do lasu, gdzie często się bawiły? A może ktoś je do tego zmusił? Porwał je, uprowadził? Czy ich zniknięcie powiązane jest z nierozwiązaną sprawą dotyczącej małej Jenny McIntire, która została porwana, zgwałcona i brutalnie zamordowana? Czy za ich zniknięcie odpowiada ta samo osoba? 

„Ciężar milczenia” to nie tylko opowieść o rozpaczliwych poszukiwaniach zaginionych dziewczynek. To historia również o mrocznych zdarzeniach z przeszłości, a także o niezwykłej przyjaźni dwóch bartnich dusz, z których jedna jest głosem drugiej. To historia życia w toksycznym związku u boku agresywnego męża, jak również historia życia u boku kochającej, ale dużo młodszej i rozpaczliwie pragnącej potomstwa żony. „Ciężar milczenia” to wielowątkowa opowieść, przepełniona emocjami i osadzona w atmosferze nieustannego napięcia i lęku. 

Już po przeczytaniu Prologu wiedziałam, że nie będzie to tylko zwykła, przeciętna książka z przewidywalną fabułą. Autorce już od samego początku udało się przykuć moją uwagę i zaciekawić mnie, a z każdą kolejną stroną coraz bardziej w ciągałam się w tą niezwykłą, tajemnicza i przede wszystkim bardzo niepokojącą historię. Pani Gudenkauf w swojej powieści stworzyła niesamowity, trzymający w napięciu klimat, który idealnie pasuje do opisywanych przez nią wydarzeń.

Bardzo ciekawy jest również sposób prowadzenia narracji, ponieważ autorka daje głos swoim postacią, takim jak: Antonina - mama Cali, zastępca szeryfa Louis, Martin Grgory - ojciec Petry, Ben Clark - brat Calli oraz samej Petrze. Oprócz tego, że relacjonują oni przebieg wydarzeń ze swojego punktu widzenia, często raczą nas historiami z przeszłości. Dzięki temu możemy lepiej poznać te osoby, zrozumieć motywy, które nimi kierują. Możemy na niektóre sprawy czy sytuacje spojrzeć szerzej. Oprócz tego jest jeszcze jedna rzecz, która sprawia, że narracja jest jednym z ciekawszych elementów tej powieści. Otóż w rozdziałach, w których towarzyszymy Cali, narracja z pierwszo zmiana się na trzecioosobową. Jest to niezwykle sugestywny zabieg,  który jeszcze bardziej podkreślić charakter i dramatyzm tej postaci.

„Ciężar milczenia” to naprawdę bardzo dobrze napisany i trzymający w nieustannym napięciu thriller psychologiczny. Ciekawe sylwetki bohaterów, zaskakujące zwroty akcji, panująca w książce atmosfera - to wszystko składa się na znakomitą i wartą przeczytania lekturę.

Moja ocena:5/6

###
Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Mira oraz portalowi Sztukater.

###

Witam Was nieśmiało po bardzo dłuuuugiej przerwie :)

środa, 21 września 2011

Szczeniak. Jak labrador ocalił chłopca z ADHD - Liam Creed

Tytuł: Szczeniak. Jak labrador ocalił chłopca z ADHD
Autor: Liam Creed
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia 
Data wydania polskiego: czerwiec 2011
Liczba stron: 288
Tytuł oryginału: "A Puppy Called Aero: An Inspirational Story"
Data wydania oryginału: 2009 r.
Tłumaczenie: Andrzej Wajs


Moja opinia:
„Szczeniak. Jak labrador ocalił chłopca z ADHD” to historia Liama Creeda, który jest również autorem tej książki. Impulsywny chłopak z zespołem nadpobudliwości psychoruchowej z deficytem uwagi (ADHD) już od najmłodszych lat swoim zachowaniem doprowadzał rodzinę do rozpaczy, a nauczycieli do szału. Nie potrafił usiedzieć na miejscu, zaprzyjaźnić się z kimś na dłużej, a ludzie uważali go za „trudne dziecko”, „impertynenta” i „podżegacza”. Lecz kiedy wszyscy spisali go na starty, nawet on sam, trafiła mu się ostatnia szansa na dojście do porozumienia z samym sobą. Wychowawca Liama wysunął jego kandydaturę do udziału w filmie dokumentalnym, w którym „dzieciaki z problemami” będą uczestniczyć w programie szkolenia psów, mających za zadanie pomagać osobom niepełnosprawnym. Dzięki temu chłopak spotkał Aero – pełnego energii szczeniaka labradora, który w niezwykły sposób wpłynął na życie Liama.

Pierwszą rzeczą, którą zauważyłam, czytając tę książkę, to panujący w niej chaos. Liam, opowiadając swoją historię, cały czas przeskakuje po różnych wydarzeniach, nie potrafiąc skupić się na opisaniu jednaj sytuacji od początku do końca. Pełno tu wtrąceń, przenoszenia się w czasie do wcześniejszych, jaki i późniejszych zdarzeń. Nie twierdzę, że jest to minus tej pozycji lub coś złego. Wręcz przeciwnie. Taka chaotyczna fabuła w pewnym sensie, odzwierciedla charakter i sposób bycia tego chłopaka, pozwala poznać go jeszcze lepiej.

Kolejna rzecz, która rzuca się w oczy, to prosty i potoczny język. Liam często używa młodzieżowych powiedzeń, mówi prosto z mostu, bez zbędnych upiększeń czy górnolotnych wyrażeń. Bez problemu można odgadnąć, że książka została napisana przez nastolatka. I bardzo dobrze,  przecież tak właśnie jest. Dzięki temu zyskuje ona tylko na autentyczności, a my czytając kolejne strony możemy śledzić narodziny niezwykłej więzi, jaka powstała między Liamem a Areo.

Jednak „Szczeniak” to nie tylko opowieść o przyjaźni między chłopakiem a psem. Książka porusza również problemy dzieci, u których wstępuje zespół nadpobudliwości psychoruchowej z deficytem uwagi. Dzięki temu, że jest to opowieść Liama, chłopaka z ADHD, pozwala nam to spojrzeć na tę chorobę oczami osoby, której dotyczy ona bezpośrednio. Nie mamy tu przedstawionych suchych faktów na temat jej objawów i przebiegu, ale najprawdziwsze odczucia i doświadczenia chłopca, który zmaga się z nią na co dzień. Poza tym jest tutaj również naświetlony problem ludzi niepełnosprawnych i przeszkód, jakie mogą spotkać oni w codziennym życiu. Książka pokazuje ile kłopotów takim osobom mogą sprawić czynności, które mogłyby się wydawać najłatwiejsze w świecie. Niejeden raz zdarzało mi się już pracować z osobami niepełnosprawnymi, jak i z dzieciakami z zespołem nadpobudliwością psychoruchową z deficytem uwagi,  dlatego były to dla mnie najciekawsze elementy tej pozycji.
„- Eileen, miała trzydzieści dwa lata, gdy stwierdzono u niej zespół sztywności uogólnionej, co w skrócie oznacza, że wszystkie jej mięśnie odmówiły posłuszeństwa. Przez dwadzieścia lat prawie nie mogła się poruszać - poinformowała nas Nina. - Teraz mieszka sama z jednym z naszych psów o imieniu Żeglarz. To czarująca kobieta, więc na pewno będzie interesująco.
(...)
Pod wieczór usiedliśmy w trójkę, żeby pogadać o tym, czego się nauczyliśmy. Nadal mnie ciekawiło, jak Eileen dawała sobie radę bez psa.
- To co właściwie zmienił Żeglarz w pani życiu? - zapytałem, patrząc na jej rozpromienioną twarz w oprawie krótkich srebrzystych włosów i złotych kolczyków połyskujących w świetle lampy.
- On dał mi życie, Liam - powiedziała i w jej głosie usłyszałem smutek.
Pokiwałem głową z miną mędrca, po czym zapytałem, gdzie jest toaleta.(...)
Gdy tylko zamknąłem za sobą drzwi ubikacji, pociekły mi łzy. Tak, najprawdziwsze łzy. To był przełom, coś absolutnie nowego dla chłopaka, który nie wiedział, co to empatia i emocje. Eileen odnalazła moje serce.
Siedziałem tam, płacząc i obiecując sobie w duchu, że czegokolwiek dokonam z Aero, będzie to darem dla tej niezwykłej kobiety.
Otarłem łzy i wstałem, gotów zmierzyć się z przyszłością.”*
„Szczeniak. Jak labrador ocalił chłopca z ADHD” to przede wszystkim opowieść o odnajdywaniu siebie, o dorastaniu, o znalezieniu swojego miejsca na ziemi. To historia o wydobywaniu z siebie, tego co najlepsze. O tym, jak robiąc jedną rzecz, można diametralnie zmienić nie tylko swoje, ale również czyjeś życie. To opowieść, którą warto przeczytać.

Moja ocena: 4,5/6

* „Szczeniak. Jak labrador ocalił chłopca z ADHD” Liam Creed

###

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Nasza Księgarnia oraz portalowi Sztukater.


poniedziałek, 19 września 2011

El konkurso!

Witam Was pięknie :-) Obłożona laptopem, kotem i termoforem chciałam Was poinformować o dwóch konkursach organizowanych przez portal Sztukater. Po kliknięciu w wybrany banerek zostaniecie przeniesieni do strony, gdzie czekają na Was konkursowe zadania. Serdecznie zachęcam do wzięcia udziału i powodzenia życzę :-)


###


###

A tak przy okazji - czy Was też zaczyna łapać już jesienne przesilenie? 

niedziela, 18 września 2011

Na psa urok - Kevin Hearne

Tytuł: Na psa urok
Autor: Kevin Hearne
Cykl: Kroniki Żelaznego Druida, tom I
Wydawnictwo: Rebis 
Data wydania polskiego: czerwiec 2011
Liczba stron: 296
Tytuł oryginału: "Hounded"
Data wydania oryginału: 2011 r.
Tłumaczenie: Maria Smulewska


Moja opinia:
„Na psa urok” to pierwsza część cyklu urban fantasy Kroniki Żelaznego Druida, autorstwa Kevina Hearne’a. Książka opowiada perypetie Atticusa O’Sullivana, druida paranoika, który pytany o wiek odpowiada „dwadzieścia jeden”, jednak przemilcza słowa „stulecia”. Atticus (w celtyckim świecie znany jako Siodhachan Ó Suileabháin), mając na pieńku z irlandzkim bogiem miłości Aenghusem Óg, zaszył się w sennym miasteczku Tempe w Arizonie, gdzie poziom zabogowienia jest niski, a co lepsze niemal zupełnie nie ma tam faerii, które nie bardzo przepadają za naszym głównym bohaterem, i vice versa. Jednak w życiu Atticusa zanosi się na poważne kłopoty, które zwiastuje pojawienie się pięknej bogini śmierci - Morrigan.


Pan Hearne w swojej książce wykorzystuje liczne elementy zaczerpnięte z różnych wierzeń i  mitologii, głównie z mitologii irlandzkiej. I to, według mnie, jest najciekawszy element „Na psa urok”. Zwłaszcza, że o ile druidzi pojawiają się w różnych pozycjach od do czasu, to już spotkać na kartach jakiejś powieści inne postacie z mitologii goidelskiej to rzadkość. Przynajmniej ja do tej pory na takie pozycje nie trafiłam i z entuzjazmem witałam wzmianki o irlandzkich bogach, bohaterach czy mitologicznych krainach. Jedynym mankamentem w tym wszystkim jest jednak to, że autor przywołując nazwy takich miejsc, bogów albo osób, w dość oszczędny sposób lub w ogóle nie tłumaczy kim był ten ktoś lub czym było to wcześniej wspomniane miejsce. Wtedy na szczęście z pomocą przychodził wujek Google i wszystko stawało się jasne.

Kolejnym dobrym elementem „Na psa urok” są bohaterowie. W książce pana Hearna można znaleźć cały wachlarz najróżniejszych postaci. Wspomniany już wcześniej Atticus, druid paranoik, którego młodzieżowy sposób bycia sprawia, że jest to lektura w sam raz dla takiej właśnie grupy czytelników. Dalej mamy dzielnego wilczarza irlandzkiego – Oberon, cały sabat polskich wiedźm, watahę wilkołaków – wikingów, wampira – prawnik,  irlandzkich bogów, a na dokładkę wdowę MacDonagh, starszą panią, z którą można chlapnąć sobie szklaneczkę whisky i zakopać trupa w ogródku. Każda z tych postać jest inna, ciekawie przedstawiona i z charakterkiem, co na pewno urozmaica lekturę książki.

Całość napisana jest lekkim piórem, a styl pisania pana Hearne’a, okraszony humorem (niekiedy rubasznym) jest łatwy w odbiorze. Dodatkowo nie można zarzucić autorowi zamieszczenia w książce niepotrzebnych dłużyzn. Kolejne wydarzenia następują po sobie w błyskawicznym tempie, akcja pędzi do przodu niczym koń na wyścigach (albo Oberon na polowaniu), a całość dzieje się w przeciągu zaledwie kilku dni. Wszystko to śledzimy z punktu widzenia Atticusa, a dialogi między nim i pozostałymi bohaterami, to dominujący element narracji.

Jeśli chodzi o moje osobiste odczucia podczas lektury „Na psa urok”, mimo że książka ma kilka mocnych stron, nie wywarła ona na mnie dużego wrażenia. Poza wspomnianymi wcześniej elementami mitologii irlandzkiej i niektórymi bohaterami, nie znalazłam w niej czegoś, co szczególnie by mnie zainteresowało, czy zaciekawiło.  Po przeczytaniu kilkunastu stron bez żadnego problemu byłam w stanie przerwać jej lekturę i wrócić do niej dopiero za kilka godzin lub nawet na następny dzień.  Tak naprawdę książka nie dostarczyła mi wielu emocji. Nie sprawiła, że przyspieszyło mi tętno, a moja buzia nie była (jak to czasami bywa) rozdziawiona z niedowierzania w skutek jakiegoś niespodziewanego zwrotu akcji.

Podsumowując, „Na psa urok” jest książką dobrą. Ciekawi bohaterowie, dynamiczna akcja i jeszcze kilka innych elementów sprawia, że na pewno trafi ona w czyjeś czytelnicze gusta i spodoba się niejednej osobie. Mimo wszystko ja na razie nie dołączę do fanów Atticusa i jego wesołej gromadki. Niemniej jednak chętnie (może nie bardzo, ale na pewno umiarkowanie) sięgnę po kolejną część Kronik Żelaznego Druida, aby dowiedzieć się z jakimi problemami tym razem będzie musiał się zmierzyć Siodhachan Ó Suileabháin.

Moja ocena – 4,5/6
###

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Rebis oraz portalowi Sztukater.

sobota, 17 września 2011

Co, jak i dlaczego?

Już wyjaśniam  - ostatni zastój na mojej stronie spowodowany jest różnymi zawirowaniami w codziennym życiu. Przyznam się Wam szczerze, że przez ostatnie tygodnie nie miałam siły, a nawet ochoty na czytanie książek (tylko nie bijcie), nie mówiąc już o pisaniu opinii. Narobiłam sobie przez to niezłych zaległości i jeszcze większych wyrzutów sumienia. Mam nadzieję jednak, że ta moja zniżkowa forma niedługo minie, a ja będę w końcu bardziej systematyczna i rzetelna. 

sobota, 27 sierpnia 2011

Pałac tajemnic - Agnieszka Pietrzyk

Tytuł: Pałac tajemnic
Autor: Agnieszka Pietrzyk
Wydawnictwo: Replika
Data wydania: maj 2011
Liczna stron: 252


Moja opinia:
Ponary to mała wieś na Mazurach.  Znajduje się w niej pałac wzniesiony w XVI wieku przez Schultza von Aschenrode. W końcu XVII wieku majątek kupił Friedrich von der Groeben, pruski arystokrata i dowódca wojsk cudzoziemskich w armii króla Jana III Sobieskiego. Ponary pozostały własnością Groebenów do 1945 r. Podobno po wkroczeniu Rosjan Benita von der Groeben, matka ostatniego właściciela, rozegrała z sowieckim oficerem partię szachów, po czym została rozstrzelana. To właśnie w tych murach, które widziały nie jedno, pani Agnieszka Pietrzyk umiejscowiła akcję swojego kryminału pt. „Pałac tajemnic”.


Alicja Prus, młoda pisarka, wynajmuje mieszkanie w pałacu w Ponorach. To tam dwa miesiące wcześniej miała miejsce okrutna zbrodnia. Ktoś zamordował rosyjskie małżeństwo Reznikowów, a ich nastoletnia córka zniknęłam bez śladu. Alicja ma zamiar napisać książkę o tym zabójstwie i w tym celu przeprowadza z lokatorami pałacu rozmowy, aby dowiedzieć się czegoś więcej o tragedii, jaka się wtedy rozegrała i zdobyć informacje na temat rosyjskiej rodziny. Czy zbierając materiały do swojej powieści wpadnie ona na jakiś trop, który wskaże jej, kim jest morderca Reznikowów? I czy odkryje jaki los spotkał ich zaginioną córkę?


Przyznam szczerze, że z pewnymi obawami sięgałam po tę pozycję. Nieznana mi autorka i tematyka daleka od fantastyki, którą czytam na co dzień. Jednak opis książki bardzo mnie zaintrygował, a miejsce akcji – stary pałac, dodatkowo przemawiało za tym, abym dała szansę tej historii. I to była słuszna decyzja.


Przede wszystkim, tej książki się nie czyta. Czy pochłania? Pewnie tak, ponieważ jej lektura zajęła mi jedno popołudnie i wieczór. Jednak pochylając się nad jej kartami miałam wrażenie, że bardziej słucham tajemniczych opowieści mieszkańców pałacu, niż czytam kolejne karty powieści. Teraźniejsze wydarzenia stanowiły jakby tło i wstęp do relacji lokatorów z wydarzeń bezpośrednio poprzedzających morderstwo Reznikowów, aż do momentu odnalezienia ich ciał. Z rozmów Alicji z kolejnymi osobami i z opowiadanych przez nich historii dowiadywałam się czegoś nowego, podejrzenia padały na nowe osoby lub wykluczały kogoś z kręgu podejrzanych. Pani Pietrzyk udało się stworzyć błyskotliwą i absorbującą intrygę, która trzyma w niepewności do samego końca. 


Kolejną mocną stroną „Pałacu tajemnic” są bohaterowie. Mogłoby się zdawać, że to zwykli ludzie, jakich można spotkać na co dzień. Nauczyciel historii, samotna matka po przejściach, drobny gangster z ciężarną dziewczyną, rodzina z czwórką dzieci, urzędniczka, profesor uniwersytecki, staruszka, mieszkająca z kotem. Jednak czy są oni na pewno tacy, jacy się wydają? A może skrywają jakieś mroczne sekret? Cały czas nie byłam tego pewna i zastanawiałam się czy ktoś z nich tylko udaje, gra, naprowadza na fałszywy trop. Za tak doskonałe kreacje bohaterów, uważam, że pani Agnieszce należą się brawa.


Sekrety, tajemnice, wstrząsająca zbrodnia, niesamowity i mroczny klimat, dodatkowo ciekawe portrety psychologiczne bohaterów – to wszystko znajdziecie w „Pałacu tajemnic” Agnieszki Pietrzyk. Jest to chyba jeden z najlepszych kryminałów, jakie zdarzyło mi się przeczytać, czy obejrzeć. Autorka napisała niebanalną historię, w której napięcie rośnie z każda kolejną stroną. A wszystko to dzieje się w starym pałacu, pełnym ciemnych zakamarków i w aurze ponurych, jesiennych dni. 


Moja ocena: 5/6


###



Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Replika oraz portalowi Sztukater.

poniedziałek, 22 sierpnia 2011

Łowcy Mitów - Christopher Golden

Tytuł: Łowcy Mitów 
Autor: Christopher Golden
Cykl: Zasłona, tom I
Wydawnictwo: Amber 
Data wydania polskiego: lipiec 2011
Liczba stron: 368
Tytuł oryginału: "The Myth Hunters"
Data wydania oryginału: 2006 r.
Tłumaczenie: Danuta Górska


Moja opinia:
Christopher Golden, amerykański autor horrorów, powieści fantasy, komiksów i gier wideo. Zdobył liczne nagrody, a jego książki trafiały na listy bestsellerów. Wiele z nich zostało sfilmowane, m.in. powieści z cyklu „Buffy: postarch wampirów”. W tym roku na polskim rynku swoją premierę miała jego książka „Łowcy Mitów”, pierwsza część trylogii dark fantasy „Zasłona”.


Przed Olivierem Bascombe’m, młodym prawnikiem, jeden z najważniejszych dni w życiu - nazajutrz ma wziąć ślub. Ale czy na pewno tego chce? Czy jest gotowy? A może decyduje się na to, tylko dlatego, aby zadowolić ojca? W trakcie takich rozmyślań, do jego domu przez uchylone okno wdziera się śnieżyca, a wraz z nią ktoś jeszcze - lodowa postać, która najwyraźniej jest ranna i prosi Oliviera o pomoc. Dziadek Mróz, bo nim okazuje się śnieżny przybysz, ucieka przed Sokolnikiem, bezwzględnym i okrutnym Łowcą Mitów. Olivier, decydując się pomóc Mrozowi, wraz z nim przedostaje się do magicznego świata za Zasłoną. Lecz jeśli człowiek przekroczy Zasłonę, nie może już stamtąd wrócić. Co gorsza w tym nowym świecie, na osoby takie jak Olivier, na każdym kroku czyhają niebezpieczeństwa.


Kiedy Max Bascombe odkrywa, że jego syn zniknął, zleca detektywowi Tedowi Halliwellowi odszukanie Oliviera, jeszcze zanim zacznie się nabożeństwo zaślubin. Niestety, ponieważ chłopak przebywa za Zasłoną, dla Halliwella jest to zadanie niewykonalne. Co gorsza dochodzi do serii makabrycznych zabójstw, które najwyraźniej łączą się z osobom młodego Bascombe’a. Czy detektywowi uda się odkryć co stało się z zaginionym chłopakiem i kto odpowiada za te okropne  morderstwa?


W „Łowcach Mitów”, oprócz znanej nam rzeczywistości, przenosząc się za Zasłonę, poznajemy również alternatywny świat. Świat gdzie żyją mityczne postacie, jak również zwykli ludzie, którzy przez przypadek przedostali się do Dwóch Królestw. Na kartach tej powieści możemy spotkać wcześniej już wspomnianego Dziadka Mroza, a także kobietę-lisa Kitsume, piaskoludów, kirata, Czarnego Smoka Burzy i wiele innych istot. Mimo że nie mogę narzekać na niedostatek postaci, które pojawiają się w książce Goldena, rozczarowało mnie, a może raczej pozostawiło spory niedosyt, skąpe przedstawienie świata za Zasłoną. Informacje, jakich dostarczył mi autor, nawet w małym stopniu nie zaspokoiły mojej ciekawości. Mam nadzieję, że w kolejnych tomach się to zmieni i autor pokusił się o zamieszczenie większej liczby wiadomości na temat stworzonego przez siebie świata.


Christopher Golden w swojej książce prowadzi dwutorową narrację. Co prawda przygodom Oliviera poświęcona jest większa część książki, jednak autor skupia się również na śledztwie Teda Halliwella. Chociaż to młody Bascombe jest głównym bohaterem, muszę przyznać, że to właśnie fragmenty dotyczące detektywa, okazały się dla mnie ciekawszy wątkiem. Ted jest bez wątpienia bardziej interesującą postacią, a jego dochodzenie (chociaż wiemy to, co próbuje on odkryć) zaabsorbowało mnie bardziej, niż podróż Oliviera przez świata za Zasłoną.


„Łowcy Mitów” to nie tylko historia o podróży bohaterów przez dwa światy. To również opowieść o odnajdywaniu się w nowej rzeczywistości, o tym czy w życiu powinno się podążać za swoimi marzeniami, czy raczej spełniać oczekiwania innych. To opowieść o przyjaźni i o tym, że aby przeżyć, trzeba udowodnić swoją wartość. Do tego pojawiające się od czasu do czasu elementy grozy, mogą przeprawić o mały dreszczyk.


Wydawałoby się, że „Łowcy mitów” są kawałkiem porządnej fantasy. W końcu Golden porównywany jest do samego Neila Gaimana. Niestety, pomimo tego, że pomysł na książkę jest ciekawy, a wykonie dobre, pierwsza część trylogii Zasłona rozczarowała mnie. Książce brakuje tego „czegoś”, co by sprawiło, że czytałoby się ją z prawdziwym zaciekawieniem, pochłaniając kolejne strony. Dodatkowo brak płynnej akcji nie ułatwiał mi lektury tej pozycje. Raz pędzi ona na łeb na szyję, by nagle przez kilka stron wlec się niemiłosiernie. Poza tym bohaterowie nie wzbudzają jakiejś szczególnej sympatii, a ich poczytania nie wywołały u mnie jakiś większych emocji, może poza śledztwem detektywa Teda Halliwella i gdyby nie ten wątek, zdecydowanie ciężej byłoby mi przebrnąć przez tę pozycję.


W ogólnym rozrachunku „Łowcy Mitów” nie wypadają źle, ale nie są też oszałamiającą pozycją. Jest to na pewno coś nowego na polskim rynku wydawniczym, z czym można się zapoznać. Mimo że książka mnie nie zachwyciła, sięgnę na pewno po kolejne tomy. Ciekawi mnie jak dalej potoczy się ta historia.

Moja ocena: 4/6


###
Książkę otrzymałam od serwisu nakanapie.pl, za co serdecznie dziękuję :)

piątek, 29 lipca 2011

Pilny apel!

Witam Was moim Mili. Kilka dni temu natrafiłam na historię pewnego chłopca - Michałka Romaniuka. Misiu nie skończył jeszcze 6 lat, a już od 2,5 roku walczy z ciężką chorobą nowotworową - neuroblastomą.


Michałek pochodzi z niezbyt zamożnej rodziny, a leczenie jest kosztowne. Bardzo chcę pomóc jemu i jego rodzinie, dlatego zdecydowałam się zorganizować kilka charytatywnych aukcji. Do kupienia na nich są oczywiście książki, a dochód z ich sprzedaży w całości zostanie przeznaczony na leczenie Misia.

Aukcje na allegro:



Zajrzyjcie również koniecznie na stronę Michałka. Tam znajdziecie dużo więcej informacji na jego temat oraz o tym, jak ten dzielny chłopiec walczy z chorobą. Jest tam również numer konta, na który można wpłacać nawet najmniejsze darowizny.

Byłabym również wdzięczna za umieszczenia informacji o aukcjach na Waszych stronach.

Pomóżmy wygrać Michałkowi i jego rodzinie tę nierówną walkę.

poniedziałek, 25 lipca 2011

RAKIETOWE SZLAKI, tom 1 (oprawa miękka) - Antologia Klasycznej Science Fiction

Tytuł: RAKIETOWE SZLAKI, tom 1 (oprawa miękka). Antologia Klasycznej SF
Wybór: Lech Jęczmyk
Wydawnictwo: Solaris
Data wydania: czerwiec 2011
Liczba stron: 468
Tłumacze: Lech Jęczmyk, Zofia Uhrynowska-Hanasz, Piotr W. Cholewa, Jolanta Kozak, i inni

Moja opinia:
Lech Jęczmyk – miłośnikom science fiction nie muszę przedstawiać tego pana. Niewtajemniczonym powiem, że jest on znakomitym redaktorem i tłumaczem, a także wybitnym znawcą fantastyki naukowej. To właśnie pan Jęczmyk dokonał wyboru opowiadań, które wchodzą w skład antologii klasycznej science fiction „Rakietowe Szlaki”.



W pierwszym tomie serii znalazło się 20 opowiadań, które powstały w tamtym stuleciu. Wśród autorów można wymienić takie sławy jak ... jak zacznę, to nie skończę. I może właśnie najlepiej i najsprawiedliwiej będzie jak wymienię wszystkich, ponieważ każdy z nich jest wybitnym pisarzem SF:

Varley John „Porwanie w powietrzu”
Lafferty R. A. „Najdłuższy obraz świata”
Watson Ian „Powolne ptaki”
Sturgeon Theodore „Skalpel Occama”
Bayley Barrington J. „Rejs po promieniu”
Tenn William „Bernie Faust”
Zacks Robert „Kontrolex”
Bilenkin Dymitr „To niemożliwe”
Aldiss Brian W. „Człowiek ze swoim czasem”
Jablokov Alexander „Strażnik śmierci”
Nagibin Jurij „Tajemniczy dom”
Kuttner Henry „Profesor opuszcza scenę”
Kupferberg Tuli „Tęsknota”
White James „Ubranie na miarę”
Sheckley Robert „Bitwa”
Zelazny Roger „Róża dla Eklezjastesa”
Le Guin Ursula K. „Ci, którzy odchodzą z Omelas”
Warszawski Ilja „Ucieczka”
Dickson Gordon R. „Mów mu, panie”
Wolfe Gene „Jak przegrałem II wojnę światową i pomogłem powstrzymać niemiecką inwazję”

Przemierzając „Rakietowe szlakach” poznamy inne światy i będziemy światkami pierwszego kontaktu lub odkrywcami, podążającymi w głąb Ziemi. Będziemy kantować pewnego frajera i tropić uwięzione duchy. Odwiedzimy tajemniczy dom, pełen pułapek, jak i wesołą rodzinę mutantów, która mieszka w Kentucky. Jako syn imperatora odbędziemy swoją podroż dojrzałości na starej Ziemi, by potem przegrać II wojnę światową i powstrzymać niemiecką inwazję. Jak widać tematyka opowiadań jest naprawdę zróżnicowana. Niektóre utwory są zabawne, niektóre tajemnicze, wszystkie dają do myślenia i posiadają niespodziewane zwroty akcji. Przyznam, że po przeczytaniu każdego, potrzebowałam chwili na zadumę, otrząśnięcie się lub na przemyślenie pewnych rzeczy.

Każdy tekst poprzedzony jest króciutkim wstępem, który przybliża tematykę danego utworu, niekiedy mówi na co warto zwrócić w nim uwagę lub zwiera jakieś ciekawostki. Dodatkowo po opowiadaniu mamy dłuższą notatkę na temat autora, jego twórczości i dzieł, jakie wyszły spod jego pióra. Dla mnie te dwa elementy są świetnym uzupełnieniem opowiadań, pozwalają je lepiej zrozumieć i uchwycić pewne niuanse, które takiemu amatorskiemu czytelnikowi science fiction jak ja, mogłyby umknąć. Na końcu zbioru znajduje się „Kilkutomowa encyklopedia” mówiąca o tym czym była i jest fantastyka i science fiction, a także o tym  jak powstały „Rakietowe szlaki”, dlaczego są takie wyjątkowe.

Jak to zwykle bywa, w każdym zbiorze znajdują się opowiadania dobre jak i słabe. Zwykle. Ponieważ taka sytuacja nie ma miejsca w przypadku „Rakietowych szlaków”. Ja osobiście nie jestem w stanie wskazać żadnego opowiadania, które poziomem odstawałoby od reszty. Co więcej, nie jestem również w stanie wskazać takie, które byłoby najlepsze. Wszystkie zawarte tutaj teksty to prawdziwe perełki. Każde jedno tak samo dobre jak poprzednie, i wszystkie absolutnie genialne, błyskotliwe, pasjonujące.

Powiem szczerze – jestem tak bardzo oczarowana tą antologią, że trudno mi się sensownie wypowiedzieć na jej temat. W mojej opinii nawet w najmniejszym stopniu nie jestem w stanie przedstawić tego, jak fenomenalne opowiadania się tutaj znalazły. Na okładce możemy przeczytać „Stare jest pięknie”. Ja mam ochotę do tego dodać „Stare i cholernie jare!” (przepraszam za swój klatchiański).

Bardzo chciałabym podziękować panu Jęczmykowi, panu Wojtkowi Sedeńko, całej redakcji i tym wszystkim osobą, które przyczyniły się do wydania „Rakietowych szlaków”. Po zapoznaniu się z „Kilkutomową encyklopedią” wiem ile trudu Was to kosztowało. Należę do wspomnianego przez pana Wojtka nowego pokolenia i dzięki Wam odkryłam „czym science fiction była, jaki potencjał reprezentowała w minionym stuleciu”*.

Bez wątpienia sięgnę po kolejne tomy antologii. A Wy, kochani czytelnicy mojego bloga, również MUSICIE wyruszyć w tę fantastyczną podróż Rakietowymi Szlakami … Nie popuszczę ;-) 

Moja ocena: 6/6

* "Rakietowe szlaki, tom I", str. 463

piątek, 22 lipca 2011

Północ Południe, tom I - Elizabeth Gaskell

Wydawnictwo: Elipsa 
Data wydania polskiego: czerwiec 2011
Liczba stron: 237
Tytuł oryginału: "North and South"
Data wydania oryginału: 1855 r.
Przełożyła: Magdalena Moltzan-Małkowska

Moja opinia:
Dopiero po 156 latach na polskim rynku pojawiło się pierwsze wydanie „Północ Południe” autorstwa Elizabeth Gaskell, angielskiej pisarka z czasów wiktoriańskich. W książce opisana została historia 19-letniej Margaret Hale, córki niezbyt zamożnego pastorostwa. Dziewczyna, po spędzeniu kilku lat u ciotki w Londynie, wraca do rodzinnego domu – małej i malowniczej wioski położonej na południu Anglii. Tam cieszy się urokami wiejskiego, spokojnego życia. Niestety, niezbyt długo. Ponieważ jej ojciec rezygnuje z posady, rodzina przenosi się do przemysłowego miasta Milton, gdzie Margaret poznaje nowy, robotniczy świat pełen biedy i niesprawiedliwości.

„Północ Południe, tom I” na pewno nie jest lekką i romantyczną powieścią, jak „Duma i uprzedzenie” Jane Austen, ani tragiczną i mroczną miłosną historią, jak „Wichrowe wzgórza” Emily Bronte. Książka ma swój własny, poważny klimat. Jej karty przesiąknięte są dymem z fabryk, ludzką biedą i nieszczęściem. Pani Gaskell w swojej powieści ukazuje północ Anglii, z jej przemysłem i konfliktami trawiącymi społeczeństwo w dobie Rewolucji Przemysłowej. Ale można się w niej natknąć również na wesołe i pogodne akcenty, piękne i wzruszające ludzkie gesty. Jest to książka pełna kontrastów.

Osoby rządne akcji i miłosnych uniesień nie znajdą tego tutaj. Wszystko dzieje się spokojnie i bez pośpiechu. Autorka skupia się na rozmowach między bohaterami, na ich rozważaniach, przemyśleniach. Wątek miłosny jest słabo rozbudowany (przynajmniej w tym tomie), a fabuła  dotyczy bardziej miasta i jego mieszkańców.

Pani Gaskell udało się stworzyć bardzo ciekawe kreacje bohaterów. Każda postać ma swoją własną, barwną osobowość. Margaret - odważna i zadziorna panna, pan Thornton - inteligentny i przedsiębiorczy fabrykant. Czytając ma się wrażenie, że to naprawdę mogły by być prawdziwe osoby, z krwi i kości. Może tylko niekiedy ich postępowanie było dla mnie dziwne, egoistyczne, a czasami wręcz infantylne, ale przecież właśnie taką mentalność i taki sposób bycia prezentowali ludzie z tamtej epoki. Myślę, że Gaskell, jako pisarka żyjąca właśnie w czasach wiktoriańskich, stworzyła wierny portret ówczesnego społeczeństwa.

Książka napisana jest językiem typowym dla tamtego okresu. Bohaterowie wysławiają się w sposób dziś już niespotykany. Przyznam szczerze, że przy tak  napisanych pozycjach ciężko idzie mi oswojenie się z dawnym sposobem mówienia. Tak było i w tym przypadku. Dodatkowo ciasno zadrukowane strony i mała czcionka, wymagały ode mnie dodatkowego skupienia podczas lektury. I właśnie wydanie „Północ Południe” w taki sposób przez polskiego wydawcę to duży minus tej pozycji. Tak, jak podzielenie jej na dwa tomu, czego zupełnie nie rozumiem.

„Północ Południe, tom I” Elizabeth Gaskell jest bez wątpienia powieścią, którą warto przeczytać. To bardzo dobrze napisana książka, która, mimo panującej w niej szarości, potrafi zaciekawić, wzruszyć i skłonić do zastanowienia się nad treściami w niej zawartymi. Z czystym sercem mogę polecić tę pozycję nie tylko miłośnikom powieści z czasów wiktoriańskich, ale także osobą takim jak ja, które naprawdę bardzo rzadko sięgają po tego typu literaturę.

Moja ocena: 5/6

###

Książkę otrzymałam od serwisu nakanapie.pl, za co serdecznie dziękuję :)


wtorek, 19 lipca 2011

One Lovely Blog Award

Jak pewnie zauważyliście na blogach pojawił się nowy łańcuszek - One Lovely Blog Award. I mi przypadła nominacja od Złodziejki książek Mola Ksiażkowego, Tristezzy oraz Klaudii Karoliny. Dzięki dziewczyny za wyróżnienie :-) 



O ile się orientuję, obowiązują pewne zasady:

- napisz u siebie podziękowania i wklej link blogera, który cię nominował,
- napisz o sobie siedem rzeczy, 
- nominuj szesnaście innych, cudownych blogerów (nie można nominować osoby, która cię nominowała),
- napisz im komentarz, by dowiedzieli się o nagrodzie i nominacji. 

Pierwszy punkt zrobiony, przejdźmy do drugiego. 

1. Wiecie, że jestem piegowata, ale nie wiecie, że w prawym oku na tęczówce  mam czarną plamkę. Mój pieg honorowy.

2. W wieku około 5 lat miałam bliskie spotkanie z futryną. Biegnąc na dobranockę, nie wyrobiłam zakrętu i łup ... 1-0 dla futryny. Ząbek pięknie dyndał.

3. W dziwaczny sposób jem podsmażane ruskie pierogi. Najpierw wygryzam z każdego pieroga środek z farszem, zostawiając z boku talerza chrupiące uszka, które zajadam na sam koniec. 

4. A jak już przy jedzeniu jesteśmy ... jak ja nie cierpię kożucha z mleka. Blee, paskudztwo i ohyda. Aż mną telepie na samą myśl. 

5. Znam się na mapach, umiem posługiwać się kompasem, wyznaczać azymuty i muszę się pochwalić całkiem dobrą orientacją w terenie. 

6. Uwielbiam burze, grzmoty i całe to pioruństwo.

7. Często cytuję w rozmowach różne dialogi z filmów, zazwyczaj te śmieszne, typu: "Prądem? Nas bohaterów prądem?" ;-)

To tyle. 

Punkt trzeci ... łoooomatko. Nominacje w całkiem przypadkowej kolejności otrzymują:











Książki mojej siostry - obie siostry ;-)






Miałam z tym naprawdę wielki problem, ponieważ wszystkie blogi, które odwiedzam zasługują na tę nominację.

To teraz zostało mi tylko napisać komentarz informujący, skopiować, wkleić piętnaście razy i dodać ;-) ... Aha,  zabawa jest całkowicie dobrowolna. Tak więc wiecie, nic na siłę :-)

[Rany, jeszcze nigdy w żadnym poście nie zamieszczałam tylu linków. Pogubić się w tym idzie ... tak więc wybaczcie, jeśli gdzieś adres nie pasuje do podpisu i dajcie mi znać w takim przypadku ... się poprawi.]

poniedziałek, 11 lipca 2011

Łaska utracona - Bree Despain

Tytuł: "Łaska utracona" 
Autor: Bree Despain
Cykl: Dziedzictwo Mroku, tom II 
Wydawnictwo: Galeria Książki
Data wydania polskiego: maj 2011
Liczba stron: 480
Tytuł oryginału: "The Lost Saint. A Dark Divine Novel"
Data wydania oryginału: 2011 r.
Przełożyła: Maria Smulewska

Moja opinia:
Paranormal romance. Trzeba przyznać, że to ostatnio bardzo popularny i poczytny gatunek. Jednak głośno i bez skrępowania mogę się przyznać, że w moim czytelniczym dorobku znajdują sią AŻ dwie książki tego typu. „Zmierzch” oraz „Dziedzictwo Mroku”. I o ile po przeczytaniu tej pierwszej pozycji wyznawałam gorąco hasło „Parówkowym skrytożerca mówimy: nie!” Zaraz, to nie to. Aha! „Paranormalnym książką mówimy: nie!” … o tyle po przeczytaniu tej drugiej pod nosem zaczęłam dodawać „ale nie sczeznę marnie, jeśli od czasu do czasu przeczytam coś z tej półki”. Tak więc wzdychając sugestywnie, ale bez jakiegoś specjalnego ociągania sięgnęłam po „Łaskę utraconą”, drugą część serii Dziedzictwo Mroku,  autorstwa amerykańskiej pisarki Bree Despain.


[Teraz będzie akapit, który sprawia mi zawsze najwięcej trudności. Zwłaszcza w przypadku, gdy mam napisać coś na temat książki, która jest kolejną częścią serii. No bo tak szczerze – jak sensownie przybliżyć fabułę, nie zdradzając czegoś z poprzedniego tomu?]

Grace Divine jest już w ostatniej klasie liceum i zaczyna planować swoją dalszą przyszłość. Myśli o studiach, o tym co ją czeka. Niestety, pewne sprawy, które mają związek z wydarzeniem sprzed 10 miesięcy, opisanymi w „Dziedzictwie Mroku”, znaczenie komplikują jej życie. Dodatkowo w miasteczku grasuje tajemnicza banda, dokonująca napadów i kradzieży.  Czy Grace uda się dowiedzieć kto za tym stoi? A jakby tego było mało na miłosnej linii Grace – Daniel pojawiają się pierwsze zgrzyty. I oczywiście, przecież musiało to w końcu nastąpić (jakżeby inaczej), w życiu dziewczyny pojawia się również Ten Drugi.

Pani Despai znowu sprawiła mi niespodziankę. Podczas lektury jej książki obeszło się bez skandowania mojego hasła, wspomnianego wcześniej. Zostało tylko szemranie pod nosem „to wcale nie jest takie złe”. Bo złe naprawdę nie było. Bez wątpienia „Łaska utracona” nie jest jakąś wybitną, odkrywczą czy fascynującą lekturą, ale okazała się dla mnie przyjemnym czytadłem, lepszym od pierwszej części. Przede wszystkim tym razem było mniej przewidywalnie i zdecydowanie ciekawiej. Ba! Autorce udał się nawet 2 czy 3 razy naprawdę mnie zaskoczyć. Jednak nie zmiana to faktu, że książka dalej pozostaje pozycją o utartych schematach i trywialnej fabule.

Styl pisania Despain, tak jak w pierwszej części, był przyjemny i lekki w odbiorze. Zdecydowanie oszczędziła mi ona niepotrzebnych dłużyzna, gwarantując za to wartką akcję. I może tylko niekiedy jakieś szczególnie irytujące rozmyślania Grace psuły ten obraz, na szczęście nie zdarzało się to często. Znalazłam tutaj również odpowiednią dawkę humoru, który co prawda nie sprawił, że popłakałam się ze śmiechu, ale na pewno urozmaicił mi lekturę i wywołał uśmiech na mojej twarzy (zwłaszcza wzmianka o stuningowanym kołku).

Jeśli chodzi o bohaterów, po raz kolejny nie było tak źle. Ciekawie nakreśleni, wyraziści, a  przede wszystkim ich postępowanie nie było aż  tak bardzo denerwujące. Chociaż tym razem autorka zaserwowała mi trochę za dużo „ochów” i „achów” Grace na widok przystojnego oblicza Daniela, ale przecież to obowiązkowy element tego typu książek. Bądźmy wyrozumiali.  

Podsumowując – dla mnie „Łaska utracona” była lekką i niewymagającą lekturą, w sam raz na wakacyjną chwilę przy książce. Okazała się również dobrą kontynuacją „Dziedzictwa Mroku”. Polecam tę pozycję, jak i wcześniejszą cześć,  miłośnikom tego typu literatury oraz osobom takim jak ja, które od czasu do czasu mają ochotę na paranormalne miłostki. 

Moja ocena: 4/6