Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Opowiadania. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Opowiadania. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 25 lipca 2011

RAKIETOWE SZLAKI, tom 1 (oprawa miękka) - Antologia Klasycznej Science Fiction

Tytuł: RAKIETOWE SZLAKI, tom 1 (oprawa miękka). Antologia Klasycznej SF
Wybór: Lech Jęczmyk
Wydawnictwo: Solaris
Data wydania: czerwiec 2011
Liczba stron: 468
Tłumacze: Lech Jęczmyk, Zofia Uhrynowska-Hanasz, Piotr W. Cholewa, Jolanta Kozak, i inni

Moja opinia:
Lech Jęczmyk – miłośnikom science fiction nie muszę przedstawiać tego pana. Niewtajemniczonym powiem, że jest on znakomitym redaktorem i tłumaczem, a także wybitnym znawcą fantastyki naukowej. To właśnie pan Jęczmyk dokonał wyboru opowiadań, które wchodzą w skład antologii klasycznej science fiction „Rakietowe Szlaki”.



W pierwszym tomie serii znalazło się 20 opowiadań, które powstały w tamtym stuleciu. Wśród autorów można wymienić takie sławy jak ... jak zacznę, to nie skończę. I może właśnie najlepiej i najsprawiedliwiej będzie jak wymienię wszystkich, ponieważ każdy z nich jest wybitnym pisarzem SF:

Varley John „Porwanie w powietrzu”
Lafferty R. A. „Najdłuższy obraz świata”
Watson Ian „Powolne ptaki”
Sturgeon Theodore „Skalpel Occama”
Bayley Barrington J. „Rejs po promieniu”
Tenn William „Bernie Faust”
Zacks Robert „Kontrolex”
Bilenkin Dymitr „To niemożliwe”
Aldiss Brian W. „Człowiek ze swoim czasem”
Jablokov Alexander „Strażnik śmierci”
Nagibin Jurij „Tajemniczy dom”
Kuttner Henry „Profesor opuszcza scenę”
Kupferberg Tuli „Tęsknota”
White James „Ubranie na miarę”
Sheckley Robert „Bitwa”
Zelazny Roger „Róża dla Eklezjastesa”
Le Guin Ursula K. „Ci, którzy odchodzą z Omelas”
Warszawski Ilja „Ucieczka”
Dickson Gordon R. „Mów mu, panie”
Wolfe Gene „Jak przegrałem II wojnę światową i pomogłem powstrzymać niemiecką inwazję”

Przemierzając „Rakietowe szlakach” poznamy inne światy i będziemy światkami pierwszego kontaktu lub odkrywcami, podążającymi w głąb Ziemi. Będziemy kantować pewnego frajera i tropić uwięzione duchy. Odwiedzimy tajemniczy dom, pełen pułapek, jak i wesołą rodzinę mutantów, która mieszka w Kentucky. Jako syn imperatora odbędziemy swoją podroż dojrzałości na starej Ziemi, by potem przegrać II wojnę światową i powstrzymać niemiecką inwazję. Jak widać tematyka opowiadań jest naprawdę zróżnicowana. Niektóre utwory są zabawne, niektóre tajemnicze, wszystkie dają do myślenia i posiadają niespodziewane zwroty akcji. Przyznam, że po przeczytaniu każdego, potrzebowałam chwili na zadumę, otrząśnięcie się lub na przemyślenie pewnych rzeczy.

Każdy tekst poprzedzony jest króciutkim wstępem, który przybliża tematykę danego utworu, niekiedy mówi na co warto zwrócić w nim uwagę lub zwiera jakieś ciekawostki. Dodatkowo po opowiadaniu mamy dłuższą notatkę na temat autora, jego twórczości i dzieł, jakie wyszły spod jego pióra. Dla mnie te dwa elementy są świetnym uzupełnieniem opowiadań, pozwalają je lepiej zrozumieć i uchwycić pewne niuanse, które takiemu amatorskiemu czytelnikowi science fiction jak ja, mogłyby umknąć. Na końcu zbioru znajduje się „Kilkutomowa encyklopedia” mówiąca o tym czym była i jest fantastyka i science fiction, a także o tym  jak powstały „Rakietowe szlaki”, dlaczego są takie wyjątkowe.

Jak to zwykle bywa, w każdym zbiorze znajdują się opowiadania dobre jak i słabe. Zwykle. Ponieważ taka sytuacja nie ma miejsca w przypadku „Rakietowych szlaków”. Ja osobiście nie jestem w stanie wskazać żadnego opowiadania, które poziomem odstawałoby od reszty. Co więcej, nie jestem również w stanie wskazać takie, które byłoby najlepsze. Wszystkie zawarte tutaj teksty to prawdziwe perełki. Każde jedno tak samo dobre jak poprzednie, i wszystkie absolutnie genialne, błyskotliwe, pasjonujące.

Powiem szczerze – jestem tak bardzo oczarowana tą antologią, że trudno mi się sensownie wypowiedzieć na jej temat. W mojej opinii nawet w najmniejszym stopniu nie jestem w stanie przedstawić tego, jak fenomenalne opowiadania się tutaj znalazły. Na okładce możemy przeczytać „Stare jest pięknie”. Ja mam ochotę do tego dodać „Stare i cholernie jare!” (przepraszam za swój klatchiański).

Bardzo chciałabym podziękować panu Jęczmykowi, panu Wojtkowi Sedeńko, całej redakcji i tym wszystkim osobą, które przyczyniły się do wydania „Rakietowych szlaków”. Po zapoznaniu się z „Kilkutomową encyklopedią” wiem ile trudu Was to kosztowało. Należę do wspomnianego przez pana Wojtka nowego pokolenia i dzięki Wam odkryłam „czym science fiction była, jaki potencjał reprezentowała w minionym stuleciu”*.

Bez wątpienia sięgnę po kolejne tomy antologii. A Wy, kochani czytelnicy mojego bloga, również MUSICIE wyruszyć w tę fantastyczną podróż Rakietowymi Szlakami … Nie popuszczę ;-) 

Moja ocena: 6/6

* "Rakietowe szlaki, tom I", str. 463

środa, 13 kwietnia 2011

Szepty dzieci mgły i inne opowiadania - Trudi Canavan

Tytuł: "Szepty dzieci mgły i inne opowiadania" 
Autor: Trudi Canavan 
Wydawnictwo: Galeria Książki
Data wydania polskiego: listopad 2010
Liczba stron: 205
Przełożyła: Agnieszka Fulińska

Moja opinia:
Nie jest tajemnicą (zwłaszcza po mojej ostatniej opinii),  że lubię czytać książki pani Trudi Canavan. Mimo że fabuła poszczególnych książek bywa niekiedy nazbyt przewidywalna,  każda jedna pozycja była przyjemną lekturą, której przeczytania absolutnie nie żałuję. Kiedy wydane zostały "Szepty dzieci mgły i inne opowiadania", byłam niezmiernie ciekawa, jak autorka poradziła sobie z taką krótką formą.


W swoim zbiorze pani Canavan zamieściła pięć niepowiązanych ze sobą opowiadań. Pierwsze trzy dzieją się w wymyślonych przez autorkę światach typowych dla fantasy, dwa ostatnie w rzeczywistości jak nasza. Pokrótce o każdym opowiadaniu słów kilka:


"Szepty dzieci mgły" – jest to historia pewnej sorę, kobiety obdarzonej mocą, która przemierza niebezpieczną pustynię z karawaną, zapewniając jej ochronę. Pewien incydent z jej przeszłości sprawił, że zwątpiła w siebie i w swoje zdolności. Czy coś lub ktoś sprawi, że znowu odzyska wiarę w siebie?

"Szalony uczeń" – opowiadanie ze świata Czarnego Maga.  Autorka przedstawia w nim historię zatraconego w obłędzie Tagina, który, wykorzystując swoją  moc, rozpętał prawdziwe piekło w Kyralii. Kilka wzmianek na temat tych wydarzeń pojawiło się wcześniej w Trylogii Czarnego Maga, jak i w "Misji Ambasadora", więc to opowiadanie stanowi świetne wyjaśnienie tego, co naprawdę się zdarzyło.

"Markietanka" – kapitan Reny, mający za sobą wiele lat służby bierze udział w kolejnej wojennej kampanii. Los postawił  na jego drodze Kalę, która stała się jego markietanką. Ale czy kobieta jest tym na kogo wygląda? A może skrywa jakąś mroczną tajemnicę?

"Przestrzeń dla siebie" – chyba każdy z nas czasami marzył, aby doba miała więcej niż 24 godziny. Często brakuje nam czasu na to, co chcielibyśmy jeszcze zrobić. A co stałoby się gdyby dane nam było znaleźć się w miejscu, gdzie czas teraźniejszy się rozciąga, a przeszłość i przyszłość stoi w miejscu? Odpowiedź na to pytanie poznała bohaterka tego opowiadania.

"Biuro rzeczy znalezionych" – bohaterka  zostawiła w pociągu swój parasol i  chcąc go odzyskać trafia właśnie do takiego biura. Czy znajdzie tam sowią zgubę? Czy wizyta w takim miejscu, pełnym zagubionych przedmiotów, sprawi, że w jej życiu wydarzy się coś niezwykłego?

"Szepty dzieci mgły i inne opowiadania" to naprawdę bardzo dobry zbiór i gdybym miała powiedzieć co jest jego największym plusem, powiedziałabym - RÓŻNORODNOŚĆ.

RÓŻNORODNOŚĆ przedstawionych w nim światów. Te z opowiadań "Szepty dzieci mgły"  i  "Markietanka", aż się proszą i zasługują na rozwinięcie ich w formie  powieści.  

RÓŻNORODNOŚĆ w prowadzeniu narracji, która występuje tutaj w trzeciej jak i w pierwszej osobie, a nawet formie pamiętnika.

RÓŻNORODNOŚĆ w tempie akcji, która w niektóre opowiadania spokojnie posuwa się to przodu, a w niektóre rzuca nas w wir zdarzeń.

RÓŻNORODNOŚĆ bohaterów, którzy w każdym opowiadaniu swoja postawą i osobowością, mają nam coś innego do zaoferowania.  

RÓŻNORODNOŚĆ panującej atmosfery w poszczególnych opowiadaniach, która czasami wzbudza grozę, czasami ciekawość, a czasami wprowadza w taki magiczny i tajemniczy nastrój .

To właśnie różnorodność sprawia, że ten zbiór jest tak niesamowity.

Kolejnym ciekawym elementem tego zbioru, który ogromnie mi się podoba, jest dołączone do każdego opowiadania posłowie. Czasami krótko i zwięźle, czasami trochę dłużej, pani Canavan wyjaśnia w nim, co skłoniło ją do napisania danego opowiadania, dlaczego napisała je w takim stylu, a nie w innym stylu, kiedy lub w jakich okolicznościach pojawił się dany pomysł. To naprawdę niezła gratka czytelnicza (zwłaszcza dla fanów), kiedy autorka na kartach swoich książek zwraca się bezpośrednio do czytelnika.

Na koniec kilka słów o wydaniu, na które nieczęsto zwracam uwagę. Bardziej interesuje mnie zawsze "zawartość". W tym przypadku grzechem byłoby jednak nic w tym temacie nie napisać. W nasze ręce trafia bowiem zgrabna książeczka w twardej oprawie, ze śliczną grafiką na okładce. A papier? Cud, miód i orzeszki. Gruby, piękny i cudowny w dotyku. Jest to chyba jedna z najlepiej i najładniej wydanych książek, jakie miałam okazję przeczytać. Według mnie, takie wydanie to prawdziwa perełka i ozdoba każdej biblioteczki.

Kończąc moją wypowiedź krótko, zwięźli i na temat, ogłaszam wszem i wobec –WARTO zapoznać się ze zbiorem "Szepty dzieci mgły i inne opowiadania".  Dla wiernych fanów jest to na pewno świetna okazja poznać panią Canavan z  innej strony (trzeba jej przyznać, że świetnie się obroniła).  Dla osób, które jej jeszcze nie znają, lektura tego zbioru będzie stanowić przyjemny sposób, aby to zmienić. Dla mnie osobiście jest to chyba najciekawsza pozycja Trudi, jaką do tej pory przeczytałam.

Moja ocena: 5/6

###

Książkę otrzymałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Galeria Książki, za co serdecznie dziękuję :)


piątek, 1 kwietnia 2011

Serce Kaeleer - Anne Bishop

Tytuł: "Serce Kaeleer" 
Autor: Anne Bishop 
Cykl: Czarne Kamienie, Księga IV
Wydawnictwo: Initiium
Data wydania polskiego: kwiecień 2010
Liczba stron: 399
Tytuł oryginału: "Dreams Made Flash"
Data wydania oryginału: 2009 r.
Przełożyła: Monika Wyrwas-Wiśniewska

Moja opinia:
Moja przygoda z twórczością Anne Bishop zaczęła się od lektury książek z Trylogii Czarnych Kamieni. Uważam, że były to naprawdę bardzo dobre i wciągające pozycje, a historie w nich zawarte pochłonęły mnie bez reszty. Kolejna książka z tej serii – "Serce Kaeleer", to zbiór czterech opowiadań, dziejących się w świecie Krwawych, powiązanych z wydarzeniami z Trylogii lub mających miejsce przed tymi zdarzeniami. Mimo mojej fascynacji Czarnymi Kamieniami minęło trochę czasu zanim zdecydowałam się sięgnąć po tę pozycję. Wszystko przez ten "zbiór opowiadań", ponieważ nie bardzo przepadłam za taką formą. Jednak, jak pewnie zauważyliście, ostatnio coraz częściej zdarza mi się takie zbiory czytać, a moje uprzedzenia zniknęły całkowicie. Przyszedł więc czas, że sięgnęłam w końcu po Księgę IV Czarnych Kamieni – "Serce Kaeleer".


W pierwszym opowiadaniu - "Prządka marzeń", Anne Bishop przeniosła mnie w bardzo odległe czasy i przybliżyła historię powstania i pochodzenie magicznych kamieni. Opowiadanie było króciutkie, trochę zawiłe i nie charakteryzowało się dla mnie niczym szczególnym. Przyznam szczerze, że przeczytałam je najszybciej, jak było można, aby czym prędzej zacząć lekturę drugiego opowiadania - "Książę Ebon Rih", którego bohaterem był mój ulubieniec z cyklu Czarnych Kamieni, eyrieński Książe Wojowników z Szaroczarnym Kamieniem - Licivar Yaslana. Historia zawarta w tym opowiadaniu rozgrywała się po wydarzeniach opisywanych w "Dziedziczce Cieni" (drugi tom Trylogii Czarnych Kamieni). Z opowiadanie dowiedziałam się, jak w życiu Lucivara pojawia się Marian, młoda Eyrieńka, będąca zwykłą domową czarownicą, nosząca Purpurowy Zmierzch. Początek tej historii był bardzo dobry i wciągający. Spełnił wszystkie moje oczekiwania, jednak po pewnym czasie fabuła zrobiła się zbyt monotonna. Cały czas działo się praktycznie to samo i brakowało mi jakiegoś zrywu, niespodziewanego zwrotu. Zamiast tego, akcja wlokła się wolnym tempem, niemożliwie rozciągnięta. Opowiadanie liczy sobie około 192 stron, a ja od połowy zaczęłam się po prostu nudzić.


Moje rozczarowanie minęło jednak za sprawą dwóch kolejnych opowiadań. "Zuulaman", opowieść z przeszłości Seatana, mimo, że nie była za bardzo przyjemna, naprawdę mnie zaciekawiła, wzruszyła, jak i przeraziła. Mogłam się z niej dowiedzieć jak kochającym ojcem był Seatan. Pokazała jednak również, jak wyrachowaną i bezwzględną kobietą oraz straszną matką była Hekatah.

W "Serce Kaeleer", opowiadaniu kończącym cały zbiór, autorka przedstawiła historię, która toczy się bezpośrednio po wydarzeniach opisanych w "Królowej Ciemności" (trzeci tom Trylogii). Dzięki temu opowiadaniu mogłam poznać dalsze losy Janelle i Deamona, oraz jak, to, co zrobiła Królowa w ostatniej części Trylogii Czarnych Kamieni, wpłynęło na nią oraz na jej najbliższych. Dla mnie dodatkowym smaczkiem było to, że raz jeszcze miałam okazję zatańczyć z Sadystą.

Podczas lektur tej książki po raz kolejny mogłam przenieść się do wykreowanego przez Bishop świata Krwawych. Świat ten, tak jak w poprzednich książkach, bywa brutalny i bezwzględny. Spiski i machinacje, dążenia do osiągnięcia własnych celów bez względu na wszystko i wszystkich, są na porządku dziennym. Jednak w tym mrocznym świcie istnieje również miłość, przyjaźń, oddanie i bezinteresowność. Autorka bardzo dobrze przeplata to wszystko w swoich książkach, tworząc bardzo złożony świat i zróżnicowanych bohaterów.

Na uwagę zasługuje również hierarchia Krwawych, jaka panuje w Królestwach. To kobiety sprawują władzę, mężczyźni służą i otaczają je opieką. Obowiązują tam różne prawa i odpowiednie protokoły dworskie. Bardzo dużą rolę w kulturze Krwawych odgrywa seks, a na sposób zachowania, zwłaszcza mężczyzn, mają wpływ różne instynkty.

Kolejnym ciekawym elementem, występującym w świecie Krwawych, są Kamienie, określające moc danej osoby. Każdy Krwawy na mocy Przyrodzonego Prawa otrzymuje pierwszy Kamień, a gdy złoży Ofiarę Ciemności, otrzymuje kolejny, a jego moc może wzrosnąć o trzy kolejne poziomy.

Pani Bishop ma naprawdę świetne pomysły i potrafi pisać w bardzo ciekawy sposób. Przykuwa uwagę czytelnika, dawkuje odpowiednio akcję, bardzo sprytnie dzieli treść na poszczególne rozdziały. Wiele razy zdarzało mi się obiecywać sobie, że czytam tylko do końca danego rozdziału, a kiedy go kończyłam, automatycznie zabierałam się za następny. Niekiedy po prostu nie sposób oderwać się od lektury. Tak bardzo pochłaniająca bywa fabuła. Bishop zaciekawia czytelnika i kusi go skutecznie do przewracania kolejnych stron.

Fanom Trylogii Czarnych Kamieni nie muszę polecać "Serca Kaeleer". Sięgniecie po nie na pewno i znajdziecie tutaj wszystko to, co tak urzeka w Trylogii, a nawet więcej. Osoby, które nie znają jeszcze twórczości Bishop zachęcam do zapoznania się z jej książkami, zaczynając właśnie od wspomnianej wcześniej Trylogii, a potem do sięgnięcia po "Serce Kaeleer". Myślę,  że się nie zawiedziecie. A jeśli chodzi o adnotację z tyłu okładek, że są to książki dla dorosłych – zgadzam się z tym, ale myślę, że dla starszej młodzieży zawarte tam teksty nie będą szczególnie gorszące.

Moja ocena: 5,5/6

niedziela, 27 lutego 2011

Opowieści z Wilżyńskiej Doliny - Anna Brzezińska


Tytuł
Opowieści z Wilżyńskiej Doliny

Autor: Anna Brzezińska 

Cykl: Wilżyńska Dolina, tom I
Wydawnictwo: Agencja Wydawnicza Runa
Data wydania: luty 2011
Liczba stron: 384
Data pierwszego wydania: 2002 r.

Moja opinia:
Po pierwsze – uwielbiam książki, w których bohaterkami są czarownice, wiedźmy, magiczki, czarodziejki - kobiety parające się magią. Zarówno te dobre, jak i złe. Po drugie – jakiś czas temu postanowiłam zapoznać się bliżej z rodzimą fantastyką. Jeden i dwa to trzy, a trzy oznacza sięgnięcie po "Opowieści z Wilżyńskiej Doliny" autorstwa Anny Brzezińskiej. Do tej pory nie przeczytałam żadnej książki tek autorki, więc czas najwyższy, aby to nadrobić.


W skład "Opowieści z Wilżyńskiej Doliny" wchodzi 9 opowiadań plus krótki "Epilog". Wszystkie opowiastki łączy ze sobą postać Babuni Jagódki, wiedźmy, która zamieszkuje Dolinę, już od kilku dobrych pokoleń. Książkę odbierałam więc bardziej jako całość, a kolejne opowiadania – jak luźno połączone ze sobą rozdziały, przez które przewijali się różni bohaterowie.

Jak to zawsze bywa w przypadku zbioru opowiadań, jedne teksty są naprawdę świetne, inne trochę słabsze. Dla mnie te słabsze znajdują się na początku książki (co dziwne, ponieważ pani Brzezińska za opowiadanie otwierające "A kochał ją, że strach" otrzymała Nagrodę Fandomu Polskiego im. Janusza A. Zajdla), jednak im dalej tym lepiej, a mi z każdą stroną coraz bardziej podobała się Wilżyńska Dolina i na sam koniec zadomowiam się w niej na dobre. Opowiadania, które najbardziej mi się spodobały to "Kot Wiedźmy" (jakżeby inaczej) oraz "Szczur i Panna". Pierwsze mówi o tym jak wredną, groźną, ale i wierną istotą jest taka bestyja, a drugie traktuje o życiowym pechu i życzeniach, które nie zawsze spełniają się tak, jakbyśmy chcieli.

Jeśli chodzi o samą Babunię Jagódkę - ostra i groźna z niej wiedźma, ale serce ma na właściwym miejscu. Raz pokazuje się pod postacią zgrzybiałej staruchy, by w jednej chwili przemienić się w piękną i smukłą dziewoję z burzą czarnych włosów, karminowymi ustami i miseczkami G przy małym obwodzie. Jej charakter przywodzi mi na myśl połączenie cech Babci Weatherwax* (dumna, potężna, opanowana, cyniczna, zawsze ma rację) oraz Niani Ogg* (pierwsza do gorzałki, sprośna, większość czasu spędza w pozycji horyzontalnej, spółkując do woli, a Kot Wiedźmy do damska wersja Greebo). Przyznam szczerze, że bardzo mi się takie połączenie podoba.

W książce znajdziemy dużo humoru, ironii, groteski, ale przewijają się przez jej karty również sprawy poważne i smutne. Zawarte w poszczególnych opowiadaniach historie potrafią urzec i wprawić w zadumę, jednak posiadają niezliczoną ilość wesołych akcentów. Od czasu do czasu zdarzyło mi się uronić kilka łez, by za chwilę parsknąć śmiechem na całego.

Jedynym, może nie minusem, ponieważ można to traktować jako wielką walor książki, jest język - archaiczny, aż do bólu. Stylizowane są nie tylko wypowiedzi bohaterów, ale również cała narracja. Przyznam szczerze, że cholera mnie na początku brała i za nic w świecie nie mogłam wgryźć się w tekst książki. Łapałam się czasami na tym, że czytam jeszcze raz niektóre fragmenty, myśląc "ale o co chodzi?". Na przykład takie słowo "zabradziażywszy". To tylko jedna z takich perełek … nie wspominając już o "bom", "com", "toście", "żeście", "przecie", "ajuści". Jednak po pewnym czasem, mogę Wam rzec, iż przyzwyczaiłam a oswoiłam się z tym. I trzeba przyznać, że pani Brzezińska musiała w to włożyć dużo pracy, a osoby, które lubią taki barwny i archaiczny język, będą w niebo wzięte. 

Było to moje pierwsze spotkanie z twórczością pani Brzezińskiej, spotkanie bardzo udane. Śmiało mogę powiedzieć, że sięgnę zarówno po drugą książkę opisującą przygody Babuni Jagódki, jak i po inne książki tej autorki. W "Opowieściach z Wilżyńskiej Doliny" panuje taki swojski klimat, który, wraz z zawartymi w nich historiami, sprawia, że lektura tej książki to prawdziwa przyjemność (jak już człek prosty oswoi się ino z tymi przedziwnymi a nieodgadnionymi niekiedy słowami). Gorąco polecam.

Moja ocena: 5/6 

* dla niewtajemniczonych - Babcia Weatherwax i Niania Ogg to wiedźmy ze Świata Dysku Terry'ego Pratchetta ;-)


czwartek, 27 stycznia 2011

Dożywocie - Marta Kisiel

Tytuł: "Dożywocie" 
Autor: Marta Kisiel
Wydawnictwo: Fabryka Słów 
Data wydania: listopad 2010
Liczba stron: 376

Moja opinia: 
W porządku, przyznaję się. Uwielbiam bamboszki, zwłaszcza różowe,  podkoszulki z Myszką Miki, sprzątać, prać, prasować. Mam słabość do grządek kapusty, w których można sobie palnąć w łeb. Kocham dziergać, może nie na drutach, ale na pewno na czyichś nerwach, a raz w miesiącu, kiedy dopada mnie PMS, zamieniam się (przynajmniej tak twierdzi mój mąż) w pradawnego stwora z głębin odwiecznego zła. I tak, uważam, że Rudolf Valentino to idealne imię dla króliczka.  Biorąc pod uwagę wszystkie te "zalet" sądzę, że będę idealnym dożywotnikiem Lichotki. Jako bonus mogę zabrać ze sobą dwa uroczo wredne i złodziejskie koty, które będą stanowić idealną kompanię dla Zmory.

Mieszkać w Lichotce to zapewne nie tylko moje marzenie. Gotycki, ceglany dom ani to mały ani duży,  z wieżyczką, przestronną werandą, położony w lesie na zupełnym odludziu. Te wnętrza w stylu terror gothic, biblioteka mieszcząca w sobie tysiące woluminów. Sypialnia z potężnym łóżyszczem, gwarantującym pierwszorzędne koszmary. Piwnica, kryjąca jedną, ale dużą niespodziankę.  Jednak czymże był by dom bez swoich domowników, a w tym przypadku dożywotników? Pewnie oazą spokoju i ciszy, ale nie gwarantującą takich wrażeń i przeżyć, jakie potrafi dostarczyć mały, zasmarkany anioł w różowych bamboszkach,  z celofanowymi włoskami i oczkami mieniącymi się wszystkimi kolorami tęczy. Uroczy,  kochany i tak słodki, próchnica zębów murowana.  Do towarzystwa ma widmo nieszczęsnego panicza Szczęsnego, które co prawda próchnice zębów nam daruje, ale z naszym zdrowiem psychicznym i cierpliwością może być już gorzej. Utratę cierpliwości gwarantują również cztery utopce, uporczywie zajmujące łazienkę na piętrze. Tak więc dzięki Bogu za Krakersa, który dobrodusznie i uspokajająco poklepie nas macką po plecach, podczas gdy reszta macek będzie dokonywać w kuchni kulinarnych rewolucji. Zapomniałabym o Zmorze - wdzięcznej kanapowo-naręcznej kocicy.  Lichotkę z całym tym tałatajstwem i menażerią … ekhem,  dożywotnikami chciałam powiedzieć … odziedziczył Konrad Romańczuk, typowy miastowy facet, próbujący skończyć pisanie dzieła swojego życia, w czym dzielnie przeszkadza mu siła wyższa (bez uprawnień kierująca światem, na pewno kobieta),  jego lokatorzy oraz mały, różowy i puchaty sierściuch z ostrymi siekaczami, czyhający na jego życie.

Chwila, zaraz … chyba jeszcze nie wspomniałam czego tyczy się ten mój cały wywód.  A tyczy się on "Dożywocia", zbioru 5 opowiadań autorstwa pani Marty Kisiel. Opowiadań, które łączy ze sobą miejsce, w których się one dzieją, jak i postacie, które w nich występują. Miejsce i postacie. Tak. Chyba u góry już trochę na ten  temat napisała. Chciałam jeszcze dodać, że dawno nie spotkałam się z tak barwnie i wyraziście wykreowanymi bohaterami. Każdy ma w sobie to magnetyzujące i przyciągające "coś", więc trudno mi powiedzieć, który najbardziej przypadł mi do gustu. Czy kochane Licho, ze swoją alergią na piórka, co by tylko chodziło, sprzątało i rozkosznie się zachowywało, alleluja? Czy nieszczęsny panicz Szczęsny ze swoją poezją, różową frotką spinającą jego loczki na czubku głowy i jesienno-zimowo-wiosenną chandrą i letnią przerwą na konfitury? Czy Kondziu z tym ironicznym i ciętym poczuciem  humoru, drażliwością i alergią na Szczęsnego?  Doprawdy, nie jestem w stanie zdecydować. Każda postać mogłaby zostać bohaterem osobnej książki, a ja z chęcią czytałabym jej perypetie. 

Co tak bardzo urzekło mnie w "Dożywociu" i mile zaskoczyło? Oprócz wyżej wspomnianych bohaterów, był to styl pisania, sposób prowadzenia, jak i same dialogi, liczne porównywania oraz barwne i dosadne opisy, a przede wszystkim poczucie humoru, jakie pani Marta zawarła w swojej książce.  Przyznam szczerze, że nie sądziłam,  iż kiedykolwiek to powiem czy napiszę,  ale,  jeśli chodzi o styl pisania, pani Kisiel to dla mnie damska wersja Terry’ego Pratchetta. To chyba jeden z największych komplementów jaki może paść z moich ust, ale pani Marta w pełni na niego zasługuje. Czytając "Dożywocie" cały czas towarzyszyło mi to radosne i błogie uczucie jakie gości w mojej głowie, sercu i duszy  podczas lektury książek sir Terry’ego. Mimo że Świat Lichotki jest znacznie mniejszy,  podobał mi się i zafascynował mnie na równi ze Światem Dysku.

Cała książka jest przesiąknięta i przepełniona niezwykłym humorem, ciepłym i miłym, ostrymi i ciętym, ironicznymi i absurdalnym, czyli takim jaki kocham najbardziej. Dialogi,  opisy czy humor sytuacyjny wywoływały u mnie niepohamowane napady śmiechu oraz konieczność przeczytania danego fragmentu książki na głos mojemu mężowi, żeby i on mógł zaznać tej niezwykłej radości jaką dawała lektura tych opowiadań.  

Cudowna okładka, bohaterowie, zawarte w tej pozycji treści – wszystko to jest na najwyższym  poziomie, a książka urzeka całą sobą. I może tylko zakończenie pozostawia pewien … niedosyt ? … smutek? Taką dziwną pustkę … zresztą jak przeczytacie (lub już przeczytaliście) będziecie wiedzieć o co mi chodzi i może Wy nazwiecie lepiej to uczucie.  Ja od siebie chcę dodać, że lektura "Dożywocia" była niezwykłą, fascynującą, zabawną i taką miłą sercu przygodą. Polecam tę książkę każdemu, a pani Marcie dziękuję za danie mi możliwości  poznania Licho, Szczęsnego, Krakersa, Konrada, Zmory, Kusego,  nawet panny Bercikówny i jej seksownych majteczek, które mogły by uchodzić za  namiot lub spadochron.  Te postacie i ich przygody już na zawsze pozostaną w mojej główce. Wielkie dzięki, alleluja!

Moja ocena: 6/6

###

I cały czas tłucze mi się w głowie taka myśl odnośnie Lichotki - "Nie musisz być szalony, żeby tutaj mieszkać, ale to pomaga" ;D

wtorek, 18 stycznia 2011

Szepty - Marek Adamkowicz


Tytuł:
"Szepty"
Wydawnictwo: Oficynka
Data wydania: lipiec 2010
Liczba stron: 176 

Moja opinia:
Marek Adamkowicz to polski publicysta, dziennikarz, prozaik. W swojej karierze zwyciężył w  konkursu na najlepsze opowiadanie kryminalne o Gdańsku, jak również jest dwukrotnym laureatem Ogólnopolskiego Konkursu  Prozatorskiego im. Jana Drzeżdżona. Do tej pory jego opowiadania zostały opublikowane na łamach „Pomeranii”, „Latarni Morskiej” oraz w zbiorze „Tajemnica Neptun”.  W 2010 roku nakładem wydawnictwa Oficynka ukazał się zbiór opowiadań pt. „Szepty”, który jest debiutem książkowym tego autora.

Na „Szepty” składa się 11 opowiadań. Część z nich była już wcześniej publikowana, część to zupełnie nowe teksty Adamkowicza. Historie zawarte w tym zbiorze rozgrywają się na przestrzeni blisko 100 lat, a miejsca, w którym się dzieją, to najczęściej zaułki Gdańska lub jego okolice.  Przewracając kolejne strony książki poznajemy starego weterana wojen kolonialnych w Afryce, który, wspominając tamte czasy, przypomina sobie o klątwie, jaką rzucił na niego jeden ze złapanych Hererów („Pozdrowienia z Luderitz”).  W opowiadaniu „Szepty” odwiedzamy z Karlem groty szeptów w przepięknym przypałacowym  parku, w których jesteśmy umówieni na romantyczne spotkanie  z tajemniczą i czarującą kobietą, spotkaną przez Karla dwa dni wcześniej. W kolejnym opowiadaniu poznajemy Otto Schwana, obrotnego żyda, właściciela dobrze prosperującego domu mody przy Hauptstrasse, który został zmuszony do rozprzedania całego swojego majątku („Otto Schwan opuszcza Danzig”).  W „Drodze do Kahlbude” mały Edwin pewnej zimy doświadcza okropności jakie można wyrządzić innym ludziom,  a w „Lekcji francuskiego” spotykamy dwie kobiety, którym  wojna zabrała ukochanych mężczyzn, dom, rodziny. Erna Kruger jest bohaterką opowiadania „Koty nad stawem”, w którym wspomina swoją przeszłość od czasów sprzed II Wojny Światowej do momentu kiedy betonowe osiedla zaczęły „rosnąć” jak grzyby po deszczu. W kolejnych opowiadaniach próbujemy rozwiązać zagadkę pewnego skarbu, ukrytego na poddaszu oficynki dla służby („Dama z ‘Neckermanna’”) oraz poznajemy tajemnicę, jaką skrywa pewien pokój w starym, rozpadającym się domu („Onkel Werner”). „Ładne rzeczy” to wspominki starszego pana na temat marszałka Piłsudskiego i wojny z bolszewikami. W ostatnich dwóch opowiadaniach  jesteśmy światkami kradzieży obrazu Pana Jezusa, który wisiał nad amboną w parafialnym kościółku już od dwustu lat („Oczy Chrystusa”) oraz próby odszukania miłosnego liściku, zgubionego gdzieś na ulicach Gdańska („Żar”).

Opowiadania zawarte w tym zbiorze są niezwykłe, melancholijne i nostalgiczne.  Historie opowiedziane lub wspominane przez bohaterów wydają się być takie prawdziwe i pewnie wiele z nich mogło, a nawet zdarzyło  się w prawdziwym świecie.  Chociaż w każdym opowiadaniu snuta opowieść opowiada o czymś innym, wszystkie są za sobą powiązane nicią  smutku, poczucia straty, żalu za tym co odeszło, tęsknotą za najbliższymi.  Pozwalają nam odbyć podróż w czasie, poznać okropności i tragedie jakie spotkały ludzi.  Są one również swoistą lekcją historii Polski w XX wieku.

Całość napisana jest w prosty, oszczędny i zwięzły sposób, bez żadnych ozdobników.  Mimo  to opowiadania  trafiają do czytelnika, który jest  w stanie wszystko dokładnie sobie wyobrazić. Bohaterami są przede wszystkim osoby doświadczenie przez los, które przeżyły w swoim życiu różnego rodzaju tragedie. Autor mówi nam o nich dokładnie tyle, ile powinniśmy wiedzieć, aby wydali  nam się prawdziwi, a ich losy warte uwagi.

Przyznam szczerze, że czytanie tej książki było dla mnie na początku bardzo męczące. Do  szóstego opowiadania byłam w stanie przeczytać tylko jedno dziennie, czasami robiąc sobie nawet kilkudniowe przerwy między kolejnymi.  Za dużo było w nich dla mnie smutku,  bólu, tęsknoty. Zdecydowanie jestem za miękka na literaturę takiego typu. Przewracałam kartki rycząc jak bóbr, a po skończeniu kolejnego opowiadania szukałam pocieszenia w ramionach męża. Jednak z każdą następną historią wciągałam się w ten zbiór coraz bardziej i od „Kotów nad stawem” ,  czyli od opowiadania numer siedem, nie wypuściłam już książki z rąk. Chociaż dalej zdarzyło mi się uronić kilka … dziesiąt  łez.

Ten zbiór, chociaż tak smutny, jest na swój sposób piękny. Opowiadania w nim zawarte  pozwalają się zastanowić nad  życiem. Nad tym jakie jest ono ulotne, jak w jednej chwili można wszystko stracić. Pozwalają nam również docenić to co mamy.

Przeczytana: 16.01.2011 r.
Moja ocena: 5/6

###
Książkę w zamian za recenzję otrzymałam od portalu nakanapie.pl za co serdecznie dziękuję :)

czwartek, 6 stycznia 2011

Opowieści z meekhańskiego pogranicza. Północ - Południe - Robert M. Wegner


Tytuł:
Opowieści z meekhańskiego pogranicza. Północ - Południe 
Autor:  Robert M. Wegner 
Wydawnictwo: Powergraph 
Data wydania: czerwiec 2009 
Liczba stron: 576 

Moja opinia: 
Po "Opowieści z meekhańskiego pogranicza. Północ  - Południe", autorstw polskiego autora Roberta M. Wegnera, sięgnęłam zachęcona kilkoma recenzjami, w których książka ta, była nad wyraz  chwalona. Chociaż Wegner publikował już swoje opowiadania na łamach magazynu "Science Fiction", z jego twórczością zapoznałam się dopiero teraz, właśnie podczas lektury jego debiut książkowego.  Chciałam przekonać się osobiście, czy wszystkie te pochwały i entuzjastyczne wypowiedzi na temat tej pozycji są uzasadnione.

"Opowieści …" zostały podzielone na dwie części – "Północ" i "Południe". Pierwsza część zawiera 4 opowiadania, w których poznajemy porucznika Szóstej Kompanii Górskiej Straży - Kennetha-lyw-Darawyta oraz jego żołnierzy. Wraz z nimi przemierzamy bezkresne i monumentalne góry Ansar Kirreh, pełne niezdobytych szczytów, zdradliwych lodowców i niebezpiecznych szlaków. Stajemy twarzą w twarz z wrogami Imperium i przelewamy za nie krew swoją i nieprzyjaciół. Słuchamy opowieści o heroicznej walce garstki obrońców z hordą koczowniczych najeźdźców. Zostajemy wplątani w polityczne rozgrywki i staramy się nie zostać sprowokowani przez obelżywe zagrywki. Próbujemy rozwiązać zagadkę potwornych mordów, do jakich dochodzi  w małej, rybackiej wiosce. O ile pierwsze opowiadanie nie zachwyciło mnie tak bardzo, o tyle w połowie drugiego zostałam po prostu wciągnięta w wir akcji.  Z każdą następną stroną coraz bardziej chłonęłam te niesamowite historie, przepełnione tyloma różnymi emocjami, niesamowitymi opisami i biegnącą na łeb na szyje fabułą, że kiedy przywróciłam ostatnią kartkę i przeczytałam ostatnie zdanie z opowiadania zamykającego "Północ", czułam niedosyt, bezsilność i złość na autora. Chciałam więcej. Chciałam, żeby przygody Szóstej Kompani trwały dalej. Chciałam o nich czytać koleje godziny, dni, tygodnie. Nie mogłam się pogodzić z myślą, że to koniec. Nie chciałam się z nimi rozstać, ponieważ ich historia i perypetie tak bardzo mnie urzekły, oczarowały i zaciekawiły.

Obrażona na cały świat, z prawdziwą niechęcią, z ochotą rzucenia książki w kąt i tupania, skakania i krzyczenia,  jak rozwydrzone dziecko, pokazujące swoje niezadowolenie, przeniosłam się na "Południe". Tam powitał mnie skwar,  oddech pustyni i kolejne 4 opowiadania … a po kilku stronach skrucha, za wcześniejsze zachowanie, ponieważ historie opowiedziane w tej części okazały się tak samo wspaniale, wciągające i niesamowite jak te w pierwszej, a jednak zupełnie inne. Nie było w nich już zimna, dyscypliny, walki jako żołnierz imperium, honoru i oddania Górskiej Straży, ale ciepło, miłość, jak i smutek, walka z samym sobą i z zasadami jakich zawsze przestrzegaliśmy, ponieważ były sensem naszego istnienia.  Dowiadujemy się co to znaczy być Issarem, wojownikiem z przeklętego plemienia. Tutaj akcja nieznacznie zwalnia, skupia się bardziej na bohaterach. Autor pokazuje nam ich wspomnienia, dzięki którym możemy ich lepiej poznać , zrozumieć motywy, które  nimi kierują. Dowiedzieć się więcej na temat historii świata stworzonego przez autora. I znowu, po przeczytaniu ostatniego zdania, kiedy książka i historie w niej zawarte skończyły się na dobre, czułam niedosyt  i żal, ale silniejsze od nich było uczucie satysfakcji. Satysfakcji, że dane mi było przeczytać tę książkę, przenieść się do tego niesamowitego świata, poznać tak niezwykłe opowieści, które już na zawsze zapamiętam.

Muszę przyznać, że pan Wegner potrafi pisać tak jak mało kto. Umie sprawić, że czytając traci się kontakt z rzeczywistością. Nie liczy się nic oprócz książki i tego co się w niej dzieje.  Sposób prowadzenia narracji, pomysł na fabułę czy forma opowiadań, w których mamy do czynienia z ciągłą historią lub historią przeplataną wspomnieniami, są niezwykle.  Sprawia to, że każde opowiadanie jest inne,  a już "Północ" od "Południa" różnią się od siebie tak, jak dwie różne książki. Mimo to stanowią jedno.  A opisy, jakie pojawiają się w książce? Naprawdę, rzadko się zdarza, żeby to, co przeczytałam odbijało się w mojej głowie tak wyraźnymi obrazami i dźwiękami.  Zawartości tej książki się nie czyta. Ją się widzi, słyszy i czuje. Dodatkowo potrafi wzbudzić tak wiele emocji. Nie raz przeszedł mnie dreszcz  po plecach, ogarnęło mnie przerażenie, smutek z towarzyszącym mu szlochem i wzruszeniem, ale również bardzo często uśmiech pojawił się na mojej twarzy, radość, duma, zadowolenie i euforia.

Jest to również książka, które pozostaje w pamięci.  Której treść cały czas pojawia się w naszej głowie, do której wracamy myślami w ciągu dnia lub przed zaśnięciem. Myślimy o niej, rozważamy, analizujemy. Przypominamy sobie poszczególne sytuacje. Uwielbiam takie książki, które po przeczytani stają się naszą częścią. Te opowiadania właśnie takie są. Ciężko się pozbyć ich z głowy, a to bardzo dobrze.

Panie Wegner tak się nie robi – to zdanie cały czas tłucze się w moich myślach. Dlaczego? Ponieważ powinno być zabronione napisanie takiej książki, która całkowicie wyłączy czytelnika z otaczającej go rzeczywistości i przeniesie do świata zawartego na jej kartach. To nie fair napisać coś tak dobrego, że czytelnik chłonie wszystko,  każde zdanie, wyraz,  całym sobą i chce więcej, więcej, więcej …  by nagle brutalnie zdarzyć  się końcem książki i zostać wyplutym w codzienność. "Opowieści z meekhańskiego pogranicza. Północ  - Południe"  uzależniają bardziej niż znane mi używki, a  czytelniczy haj,  podczas ich lektury, jest  nie do opisania.  

POLECAM, POLECAM,  POLECAM … nie tylko fanom fantastyki.

Przeczytana: 05.01.2011 r.
Moja ocena: 6+/6

poniedziałek, 3 stycznia 2011

Sługa Boży - Jacek Piekara


Tytuł: Sługa Boży (wyd. 4) 
Autor: Jacek Piekara 
Wydawnictwo: Fabryka Słów 
Data wydania: wrzesień 2010 
Liczba stron: 400 

Moja opinia: 
Jacek Piekara to jeden z bardziej poczytnych polskich fantastów. Autor  jest znany przede wszystkim za sprawą swojego cyklu opowiadań o inkwizytorze Mordimerze Madderdinie oraz opowiadań o czarodzieju Arivaldzie z Wybrzeża.  Do tej pory nie miałam okazji zapoznać się z jego twórczością, więc postanowiłam to jak najszybciej nadrobić. Dodatkowo miałam ochotę na kawałek porządnego i mocnego fantasy, a "Sługa Boży" wydawał się idealnym wyborem.


"Oto on - inkwizytor i Sługa Boży. Człowiek głębokiej wiary. 

Oto świat, w którym Chrystus zstąpił z krzyża i surowo ukarał swych prześladowców. Świat gdzie słowa modlitwy brzmią: I DAJ NAM SIŁĘ, BYŚMY NIE PRZEBACZYLI NASZYM WINOWAJCĄ. Świat, w którym NASZ PAN I JEGO APOSTOŁOWIE WYRŻNĘLI W PIEŃ PÓŁ JEROZOLIMY.

W Słudze Bożym czarnoksiężnicy odprawiają bluźniercze rytuały, demony zstępują na świat, czarownice knują mroczne intrygi. A temu wszystkiemu musi przeciwstawić się człowiek, którego serce jest tak gorące, jak ogień stosów, na które posyła swe ofiary".

Takie słowa widnieją  na okładce z tyłu książki. Muszę powiedzieć, że po plecach przeszły mnie ciarki, kiedy przeczytałam ten opis. Dodatkowo po zapoznaniu się z kilkoma recenzjami i opiniami na temat tej pozycji,  zacierałam w zadowoleniu rączki,  ponieważ spodziewałam się dobrego, mocnego i mrocznego fantasy.  Czegoś co przykuje moją uwagę i nie pozwoli oderwać się od czytania. Obudzi w mnie prawdziwe emocje i sprawi, że będę przewracać kolejne strony  nie dowierzając w to, jak ludzie potrafią być bezwzględni i okrutni wobec innych. Tak właśnie wyobrażałam sobie lekturę opowiadań pana Piekary,  a Mordimer Madderdin jawił mi się jako zło wcielone. Okazało się jednak, że troszkę się przeliczyłam, a diabeł nie taki straszny, jak go malują.

Nie twierdzę, że "Sługa Boży" nie jest brutalną i mroczną książką. Jest, do pewnego stopnia. Po prostu spodziewałam się czegoś mocniejszego. I od razu zaznaczam, że to nie dlatego, iż lubuję się w literaturze opisującej  skrajną brutalność i znęcanie się nad ludźmi, ponieważ tak nie jest.  Książka, według mnie,  zwyczajnie nie zawierała  w sobie  szczególnego i porażającego okrucieństwa. Nie natknęłam się w niej również na  jakieś liczne opisy, które budziły by we mnie przerażenia. Wydała mi się bardziej niewymagającą i lekką pozycją,  dostarczającą jako takiej rozrywki czytelniczej.

Na "Sługę Bożego" składa się 6 opowiadań, które łączy ze sobą postać  głównego bohatera, czyli wcześniej już wspomnianego inkwizytora Mordimera Madderdina z licencją Jego Ekscelencji biskupa Hez-Hezronu. Każde opowiadanie zaczyna się tajemniczą i zagadkową sprawą, rozwiązania której podejmuje się Mordimer. Z mniej lub bardziej zacnych pobudek. Na pierwszym miejscu plasuje się jego inkwizytorska służba wraz z daniem możliwości  heretykom, czarownikom i odszczepieńcom  wyznania swoich win oraz oczyszczenia się z grzechów przez święty ogień  płonących stosów. Na drugim miejsc jest chęć zysku. Wszak inkwizytorzy zarabiają niestety marne grosze, a napitki i dziwki kosztują.

Opowiadanie, które według mnie zasługuje na największą uwagę to "Owce i wilki".  Mordimer przyjmuje w nim zlecenie od poczciwego grubasa Mariusa von Bohenwalda, który jest hezkim kupcem. Inkwizytor musi się udać do miasta Tirianon-nag, gdzie ma przyjrzeć się działaniom Kompani Kupców Jedwabnych, podejrzanych przez Mariusa o bycie pogańską sektą, która składa ofiary z ludzi, czci rzeczne bóstwa i duchy oraz niszczy swoich wrogów dzięki czarnej magii. Przykuło ono moją uwagę, zaciekawiło, a i w końcówce pojawiło się kilka niespodzianek.  Kolejnym opowiadaniem, które spodobało mi się, a nawet wywołało mały dreszczyk (zwłaszcza z początku) było opowiadanie pt. "Siewcy grozy". Początek jest doprawdy makabryczny. Mordimer oraz trójka jego towarzyszy, podczas  podróży w bliżej nieokreślone miejsce, błądząc w gęstych oparach nieprzeniknionej mgły,  natrafiają na dwa nagie i poszarpane ciała. Odkrycie budzi dodatkowo niepokój inkwizytora, ponieważ ślady ugryzień zostawiły ludzkie zęby. A to dopiero początek potwornych znalezisk,  jakie odkryje nasz inkwizytor. Jeśli chodzi o pozostałe cztery opowiadania to są one ciekawe, czasami jednak przewidywalne, ale w ogólnym rozrachunku są dobrą lekturą.

Akcja każdego opowiadania z kolejną stroną nabierała tempa zaskakując (lub nie) ciekawym zakończeniem. Świat przedstawiony w książce jest również interesujący. Narracja prowadzona w pierwszej osobie daje nam możliwość wglądu w psychikę Madderdina, poznania jego myśli oraz toku rozumowania. Osobiście taki sposób narracji, w tym wypadku, przypadł mi do gustu. Jednak niezmiernie irytujące było dla mnie notoryczne zwracanie się Mordimera do czytelników słowami  "moi mili" albo mówienie o sobie "wasz uniżony sługa". Kogo jak kogo, ale na pewno nie jestem jago miłą … choć on może być moim sługą, dlaczego nie.  Nie zmienia to jednak faktu, że autor przesadził trochę z używaniem tych zwrotu.  Było to po pewnym czasie niezwykle denerwujące,  a sam bohater wydawała mi się wtedy pyszałkowatym narcyzem, zadufanym w sobie. Delikatnie mówiąc. 

Mordimer Madderdin jako postać literacka, która jest czarnym charakterem, nie wzbudziła we mnie jakiś wielkich negatywnych emocji. Owszem, postępował często okrutnie i bezwzględnie, ale wszystkie swoje działania skutecznie motywował i tłumaczył w bardzo logiczny sposób.   Przynajmniej większość. Muszę przyznać, że od czasu do czasu można poczytać o perypetiach takiego drania i nikczemnika.  Tym bardziej, że książkę pana Piekary czytało mi się na prawdę dobrze.

Podsumowując – mimo że "Sługa Boży" nie wzbudził we mnie jakiś szczególnych emocji, był lekką lekturą, przy której można się zrelaksować w wolnej chwili i którą mogę polecić (ze względy na ciekawie wykreowany świat i bohaterów), głownie fanom fantastyki. Co do pozostałych  książek pana Piekary mam w planach w najbliższej przyszłości przeczytać "Ani słowa prawdy".  Jeśli chodzi o inne pozycje z cyklu o inkwizytorze … może ;)

Przeczytana: 01.01.2011 r.
Moja ocena: 4/6