poniedziałek, 31 stycznia 2011

Czarnoksiężnik z Archipelagu - Ursula K. Le Guin


Tytuł:
"Czarnoksiężnik z Archipelagu" 
Autor: Ursula K. Le Guin
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Data wydania polskiego: wrzesień 2010 r.
Data wydania oryginału: 1968 r.
Liczba stron: 240
Moja opinia:
Na pewno  wszyscy zauważyliście, że czytam przede wszystkim fantastykę i rzadko zdarza mi się sięgnąć po coś innego. Bardzo dobrze czuję się w takiej tematyce, a moje czytelnicze wymagania zaspokojone są w każdym względzie. Dlatego wstyd mi się przyznać, że do tej pory nie sięgnęłam po żadną książkę  pani Ursuli K. Le Giun (w porządku, przeczytałam "Inny wiatr", ale to się nie liczy). O dorobku tej amerykańskiej pisarki można by dużo napisać. Wielokrotnie była nagradzana nagrodami Hugo i Nebula,  a jej książki uważane są za klasykę, i to nie tylko fantastyki, ale całej literatury pięknej. Tak wiec jest  mi niezmierni wstyd, że dopiero teraz sięgam po książki tej autorki.  

Swoją przygodę postanowiłam zacząć od "Czarnoksiężnika z Archipelagu", pierwszego tomu z cyklu "Ziemiomorze".  W książce tej odwiedzamy Gont, jedną z wysp Archipelagu, na której poznajemy młodego chłopca imiennie Duny, który obdarzony jest talentem magicznym. Ta moc pozwala mu obronić jego wioskę przed atakiem wrogich Kargów, jednak Duny przypłaca ten wyczyn swoim zdrowiem.  Z pomocą chłopcu przychodzi mag Ogion, który, poza uzdrowieniem Dunego,  nadaje mu jego prawdziwe imię – Ged, oraz przyjmuje go na swojego ucznia.   Przewracając kolejne strony możemy śledzić dalsze losy Geda, który podczas swoich podróży ze zwykłego, wiejskiego chłopca przeistacza się w prawdziwego czarnoksiężnika.

W pełni zgadzam się  z opinią, że "Czarnoksiężnik z Archipelagu" to klasyka i jedna z najlepszych książek światowej literatury fantasy.  Jest to naprawdę piękna, magiczna i pouczająca lektura, zawierająca  w sobie wiele mądrych i wartościowych przemyśleń. Pokazuje jak zarozumialstwo i pycha może doprowadzić do zguby.  Ile znaczy wytrwałość w dążeniu do obranego celu. Jak ważna w życiu jest prawdziwa przyjaźń.  Jest to również opowieść o dojrzewaniu, o odkrywaniu swojego przeznaczenia. Opowieść o podróży przez świat, ale również w głąb samego siebie,  odszukaniu  i poznaniu swojego  prawdziwego "ja".

"Czarnoksiężnik z Archipelagu"  jest pozycją skąpą w dialogi, co z początku mi przeszkadzało, ale z czasem przyzwyczaiłam się do takiej formy i traktowałam go, jak snutą przez kogoś opowieść. Książka jest przyjemna i lekka w odbiorze, a język jakim jest napisana nadaje jej baśniowy charakter.  Świat przedstawiony w książce jest niezwykły i fascynujący, złożony z wsyp, leżących na rozległych wodach. Ma swoją historię, legendy, różne ludy.   Bardzo podobał mi się pomysł i sposób, w jaki został on przedstawiony.  I może tylko zabrakło mi mapki, na której mogłabym śledzić podróż Geda i umiejscowić wspominane w opowieści miejsca. 

Polecam tę książkę młodszym, jak i starszym czytelnikom. Osoba lubiącym fantastykę, jaki i tym, którzy nie sięgają po książki z tej dziedziny literatury. Myślę, że każdy znajdzie w "Czarnoksiężniku z Archipelagu" coś, co go zaciekawi i sprawi, że będzie on dla Was przepiękną lekturą.

Moja ocena: 5/6

###

Tym razem krótko, zwięźle i na temat. Niezbyt dobrze się czuję, stan podgorączkowy, osłabienie, wizja grypy na horyzoncie, tak więc sklecenie kilku zdań to dla mnie nie lada wyzwanie. Poza tym, jest za mną dość aktywny weekend. Zwłaszcza niedziela, kiedy to miał miejsce mój pierwszy kontakt z nartami, stokiem  i wyciągiem orczykowym. Moje wrażenia odnośnie tego "spotkania" są ogólnie bardzo pozytywne, ale skutki już nie tak bardzo. Powiem tylko, że jestem jednym, wielkim, człapiącym  Aua i Bólem Mięśni.  A jutro pewnie będzie jeszcze gorzej … niech mnie ktoś przytuli.

czwartek, 27 stycznia 2011

Dożywocie - Marta Kisiel

Tytuł: "Dożywocie" 
Autor: Marta Kisiel
Wydawnictwo: Fabryka Słów 
Data wydania: listopad 2010
Liczba stron: 376

Moja opinia: 
W porządku, przyznaję się. Uwielbiam bamboszki, zwłaszcza różowe,  podkoszulki z Myszką Miki, sprzątać, prać, prasować. Mam słabość do grządek kapusty, w których można sobie palnąć w łeb. Kocham dziergać, może nie na drutach, ale na pewno na czyichś nerwach, a raz w miesiącu, kiedy dopada mnie PMS, zamieniam się (przynajmniej tak twierdzi mój mąż) w pradawnego stwora z głębin odwiecznego zła. I tak, uważam, że Rudolf Valentino to idealne imię dla króliczka.  Biorąc pod uwagę wszystkie te "zalet" sądzę, że będę idealnym dożywotnikiem Lichotki. Jako bonus mogę zabrać ze sobą dwa uroczo wredne i złodziejskie koty, które będą stanowić idealną kompanię dla Zmory.

Mieszkać w Lichotce to zapewne nie tylko moje marzenie. Gotycki, ceglany dom ani to mały ani duży,  z wieżyczką, przestronną werandą, położony w lesie na zupełnym odludziu. Te wnętrza w stylu terror gothic, biblioteka mieszcząca w sobie tysiące woluminów. Sypialnia z potężnym łóżyszczem, gwarantującym pierwszorzędne koszmary. Piwnica, kryjąca jedną, ale dużą niespodziankę.  Jednak czymże był by dom bez swoich domowników, a w tym przypadku dożywotników? Pewnie oazą spokoju i ciszy, ale nie gwarantującą takich wrażeń i przeżyć, jakie potrafi dostarczyć mały, zasmarkany anioł w różowych bamboszkach,  z celofanowymi włoskami i oczkami mieniącymi się wszystkimi kolorami tęczy. Uroczy,  kochany i tak słodki, próchnica zębów murowana.  Do towarzystwa ma widmo nieszczęsnego panicza Szczęsnego, które co prawda próchnice zębów nam daruje, ale z naszym zdrowiem psychicznym i cierpliwością może być już gorzej. Utratę cierpliwości gwarantują również cztery utopce, uporczywie zajmujące łazienkę na piętrze. Tak więc dzięki Bogu za Krakersa, który dobrodusznie i uspokajająco poklepie nas macką po plecach, podczas gdy reszta macek będzie dokonywać w kuchni kulinarnych rewolucji. Zapomniałabym o Zmorze - wdzięcznej kanapowo-naręcznej kocicy.  Lichotkę z całym tym tałatajstwem i menażerią … ekhem,  dożywotnikami chciałam powiedzieć … odziedziczył Konrad Romańczuk, typowy miastowy facet, próbujący skończyć pisanie dzieła swojego życia, w czym dzielnie przeszkadza mu siła wyższa (bez uprawnień kierująca światem, na pewno kobieta),  jego lokatorzy oraz mały, różowy i puchaty sierściuch z ostrymi siekaczami, czyhający na jego życie.

Chwila, zaraz … chyba jeszcze nie wspomniałam czego tyczy się ten mój cały wywód.  A tyczy się on "Dożywocia", zbioru 5 opowiadań autorstwa pani Marty Kisiel. Opowiadań, które łączy ze sobą miejsce, w których się one dzieją, jak i postacie, które w nich występują. Miejsce i postacie. Tak. Chyba u góry już trochę na ten  temat napisała. Chciałam jeszcze dodać, że dawno nie spotkałam się z tak barwnie i wyraziście wykreowanymi bohaterami. Każdy ma w sobie to magnetyzujące i przyciągające "coś", więc trudno mi powiedzieć, który najbardziej przypadł mi do gustu. Czy kochane Licho, ze swoją alergią na piórka, co by tylko chodziło, sprzątało i rozkosznie się zachowywało, alleluja? Czy nieszczęsny panicz Szczęsny ze swoją poezją, różową frotką spinającą jego loczki na czubku głowy i jesienno-zimowo-wiosenną chandrą i letnią przerwą na konfitury? Czy Kondziu z tym ironicznym i ciętym poczuciem  humoru, drażliwością i alergią na Szczęsnego?  Doprawdy, nie jestem w stanie zdecydować. Każda postać mogłaby zostać bohaterem osobnej książki, a ja z chęcią czytałabym jej perypetie. 

Co tak bardzo urzekło mnie w "Dożywociu" i mile zaskoczyło? Oprócz wyżej wspomnianych bohaterów, był to styl pisania, sposób prowadzenia, jak i same dialogi, liczne porównywania oraz barwne i dosadne opisy, a przede wszystkim poczucie humoru, jakie pani Marta zawarła w swojej książce.  Przyznam szczerze, że nie sądziłam,  iż kiedykolwiek to powiem czy napiszę,  ale,  jeśli chodzi o styl pisania, pani Kisiel to dla mnie damska wersja Terry’ego Pratchetta. To chyba jeden z największych komplementów jaki może paść z moich ust, ale pani Marta w pełni na niego zasługuje. Czytając "Dożywocie" cały czas towarzyszyło mi to radosne i błogie uczucie jakie gości w mojej głowie, sercu i duszy  podczas lektury książek sir Terry’ego. Mimo że Świat Lichotki jest znacznie mniejszy,  podobał mi się i zafascynował mnie na równi ze Światem Dysku.

Cała książka jest przesiąknięta i przepełniona niezwykłym humorem, ciepłym i miłym, ostrymi i ciętym, ironicznymi i absurdalnym, czyli takim jaki kocham najbardziej. Dialogi,  opisy czy humor sytuacyjny wywoływały u mnie niepohamowane napady śmiechu oraz konieczność przeczytania danego fragmentu książki na głos mojemu mężowi, żeby i on mógł zaznać tej niezwykłej radości jaką dawała lektura tych opowiadań.  

Cudowna okładka, bohaterowie, zawarte w tej pozycji treści – wszystko to jest na najwyższym  poziomie, a książka urzeka całą sobą. I może tylko zakończenie pozostawia pewien … niedosyt ? … smutek? Taką dziwną pustkę … zresztą jak przeczytacie (lub już przeczytaliście) będziecie wiedzieć o co mi chodzi i może Wy nazwiecie lepiej to uczucie.  Ja od siebie chcę dodać, że lektura "Dożywocia" była niezwykłą, fascynującą, zabawną i taką miłą sercu przygodą. Polecam tę książkę każdemu, a pani Marcie dziękuję za danie mi możliwości  poznania Licho, Szczęsnego, Krakersa, Konrada, Zmory, Kusego,  nawet panny Bercikówny i jej seksownych majteczek, które mogły by uchodzić za  namiot lub spadochron.  Te postacie i ich przygody już na zawsze pozostaną w mojej główce. Wielkie dzięki, alleluja!

Moja ocena: 6/6

###

I cały czas tłucze mi się w głowie taka myśl odnośnie Lichotki - "Nie musisz być szalony, żeby tutaj mieszkać, ale to pomaga" ;D

niedziela, 23 stycznia 2011

Filary ziemi - Ken Follett

Tytuł: Filary ziemi 
Autor: Ken Follett 
Wydawnictwo: Albatros 
Data wydania: listopad 2007 
Liczba stron: 832 

Moja opinia:
"Filary ziemi" to ponoć najsłynniejsza powieść Kena Folletta. Muszę przyznać, że natrafiłam na nią dopiero przeglądając rekomendacje na lubimyczytac.pl Zachęcona dobrymi opiniami postanowiłam zapoznać się z tą lekturą w najbliższym czasie, lecz kiedy w końcu wpadła w moje ręce, trochę mnie przeraziło to grube tomiszcze. Jawiło się ono w moich oczach jako długa, mozolna i toporna lektura. I to o czym? O budowie średniowiecznej katedry w jakimś małym, angielskim miasteczku Kingsbridge. Biadoląc i wzdychając zabrała się za czytanie … i już po kilkudziesięciu stronach nie mogłam wyjść z zachwytu nad wspaniałością tej książki.

"Filary ziemi" to powieść historyczna, której akcja toczy się w średniowiecznej Anglii. Nie jestem w stanie przybliżyć jej fabuły w kilku zdaniach. To tak jakbym chciała w kilku zdaniach przedstawić czyjeś życie. O tym właśnie jest książka; o życiu i pracy, wzlotach i upadkach kilkunastu osób na przestrzeni blisko 40-tu lat. Przewracając kolejne karty powieści mogłam poznać między innymi opata Philipa, przedsiębiorczego i zaradnego mnicha; Toma Budowniczego - potężnego mężczyznę, którego życiowym celem i marzeniem było wybudowanie wspaniałej katedry; Jacka – młodzieńca o płomiennorudych włosach, obdarzonego niezwykłą inteligencją; Alienę, której upór i dążenie do obranego przez siebie celu są godne naśladowania. W książce oczywiście natknęłam się również na czarne charaktery, które swoim postępowaniem wzbudziły u mnie prawdziwą niechęć. I tak Waleran Bigot pragnął przede wszystkim władzy i próbował ją zdobyć w każdy, nawet najbardziej nikczemny i podły sposób, a William Hamleigh był bezwzględnym i mściwym rycerzem, który traktował innych z wyższością i okrucieństwem.

Bohaterowie to ogromny plus tej powieści. Są niezwykle dopracowani, żywi i barwni. Możliwość śledzenia ich życia i przygód, przez tak długi okres zawarty w książce, sprawiła, że mogłam z nimi dorastać jak również starzeć się. Cieszyć wraz z nimi, kiedy odnosili sukcesy lub smucić się w chwilach, kiedy ponosili porażki. Stali się mi bardzo bliscy … lub wręcz przeciwnie - zapałałam prawdziwą antypatią do czarnych charakterów.

Jeśli chodzi o język jakim napisana jest książka, jest on piękny i bogaty, jednak niekiedy przesiąknięty fachową terminologię z zakresu budownictwa i opisami kolejnych etapów budowy świątyni. Bałam się, że te elementy powieści znudzą mnie po pewnym czasie i zniechęcą do czytania, jednak nic takiego się nie stało. Autor opisuje to wszystko w tak bardzo przystępny, zrozumiały i nietresujący sposób, że oczami wyobraźni widziałam jak katedra w Kingsbridge pnie się w górę, nabierając coraz piękniejszych kształtów, a kolejne elementy budowli trafiają na swoje miejsca.

Dialogi zawarte w książce były spójne i poprowadzone bardzo dobrze, a akcja to mknęła do przodu, to zwalniała, dając chwilę wytchnienia. Niekiedy jednak, moje zainteresowanie fabułą bywało wystawiane na poważną próbę przez przydługie rozważania głównych bohaterów, ciągnące się czasami przez kilka stron. Jednak te dłużyzny gubią się przy ogólnej ocenia treści.

Muszę przyznać, że powieść pana Folletta w pełni zasługuje na tak dobre oceny. Jest to doprawdy piękna , wzruszając i interesująca opowieść z wątkiem historycznym w tle. Na jaj kartach miłość, przyjaźni i chęć stworzenia czegoś pięknego przeplata się z okrucieństwem, nienawiścią i bezwzględnymi intrygami.Gorąco polecam zapoznać się z tą pozycją. Naprawdę warto.

Moja ocena: 6/6

wtorek, 18 stycznia 2011

Szepty - Marek Adamkowicz


Tytuł:
"Szepty"
Wydawnictwo: Oficynka
Data wydania: lipiec 2010
Liczba stron: 176 

Moja opinia:
Marek Adamkowicz to polski publicysta, dziennikarz, prozaik. W swojej karierze zwyciężył w  konkursu na najlepsze opowiadanie kryminalne o Gdańsku, jak również jest dwukrotnym laureatem Ogólnopolskiego Konkursu  Prozatorskiego im. Jana Drzeżdżona. Do tej pory jego opowiadania zostały opublikowane na łamach „Pomeranii”, „Latarni Morskiej” oraz w zbiorze „Tajemnica Neptun”.  W 2010 roku nakładem wydawnictwa Oficynka ukazał się zbiór opowiadań pt. „Szepty”, który jest debiutem książkowym tego autora.

Na „Szepty” składa się 11 opowiadań. Część z nich była już wcześniej publikowana, część to zupełnie nowe teksty Adamkowicza. Historie zawarte w tym zbiorze rozgrywają się na przestrzeni blisko 100 lat, a miejsca, w którym się dzieją, to najczęściej zaułki Gdańska lub jego okolice.  Przewracając kolejne strony książki poznajemy starego weterana wojen kolonialnych w Afryce, który, wspominając tamte czasy, przypomina sobie o klątwie, jaką rzucił na niego jeden ze złapanych Hererów („Pozdrowienia z Luderitz”).  W opowiadaniu „Szepty” odwiedzamy z Karlem groty szeptów w przepięknym przypałacowym  parku, w których jesteśmy umówieni na romantyczne spotkanie  z tajemniczą i czarującą kobietą, spotkaną przez Karla dwa dni wcześniej. W kolejnym opowiadaniu poznajemy Otto Schwana, obrotnego żyda, właściciela dobrze prosperującego domu mody przy Hauptstrasse, który został zmuszony do rozprzedania całego swojego majątku („Otto Schwan opuszcza Danzig”).  W „Drodze do Kahlbude” mały Edwin pewnej zimy doświadcza okropności jakie można wyrządzić innym ludziom,  a w „Lekcji francuskiego” spotykamy dwie kobiety, którym  wojna zabrała ukochanych mężczyzn, dom, rodziny. Erna Kruger jest bohaterką opowiadania „Koty nad stawem”, w którym wspomina swoją przeszłość od czasów sprzed II Wojny Światowej do momentu kiedy betonowe osiedla zaczęły „rosnąć” jak grzyby po deszczu. W kolejnych opowiadaniach próbujemy rozwiązać zagadkę pewnego skarbu, ukrytego na poddaszu oficynki dla służby („Dama z ‘Neckermanna’”) oraz poznajemy tajemnicę, jaką skrywa pewien pokój w starym, rozpadającym się domu („Onkel Werner”). „Ładne rzeczy” to wspominki starszego pana na temat marszałka Piłsudskiego i wojny z bolszewikami. W ostatnich dwóch opowiadaniach  jesteśmy światkami kradzieży obrazu Pana Jezusa, który wisiał nad amboną w parafialnym kościółku już od dwustu lat („Oczy Chrystusa”) oraz próby odszukania miłosnego liściku, zgubionego gdzieś na ulicach Gdańska („Żar”).

Opowiadania zawarte w tym zbiorze są niezwykłe, melancholijne i nostalgiczne.  Historie opowiedziane lub wspominane przez bohaterów wydają się być takie prawdziwe i pewnie wiele z nich mogło, a nawet zdarzyło  się w prawdziwym świecie.  Chociaż w każdym opowiadaniu snuta opowieść opowiada o czymś innym, wszystkie są za sobą powiązane nicią  smutku, poczucia straty, żalu za tym co odeszło, tęsknotą za najbliższymi.  Pozwalają nam odbyć podróż w czasie, poznać okropności i tragedie jakie spotkały ludzi.  Są one również swoistą lekcją historii Polski w XX wieku.

Całość napisana jest w prosty, oszczędny i zwięzły sposób, bez żadnych ozdobników.  Mimo  to opowiadania  trafiają do czytelnika, który jest  w stanie wszystko dokładnie sobie wyobrazić. Bohaterami są przede wszystkim osoby doświadczenie przez los, które przeżyły w swoim życiu różnego rodzaju tragedie. Autor mówi nam o nich dokładnie tyle, ile powinniśmy wiedzieć, aby wydali  nam się prawdziwi, a ich losy warte uwagi.

Przyznam szczerze, że czytanie tej książki było dla mnie na początku bardzo męczące. Do  szóstego opowiadania byłam w stanie przeczytać tylko jedno dziennie, czasami robiąc sobie nawet kilkudniowe przerwy między kolejnymi.  Za dużo było w nich dla mnie smutku,  bólu, tęsknoty. Zdecydowanie jestem za miękka na literaturę takiego typu. Przewracałam kartki rycząc jak bóbr, a po skończeniu kolejnego opowiadania szukałam pocieszenia w ramionach męża. Jednak z każdą następną historią wciągałam się w ten zbiór coraz bardziej i od „Kotów nad stawem” ,  czyli od opowiadania numer siedem, nie wypuściłam już książki z rąk. Chociaż dalej zdarzyło mi się uronić kilka … dziesiąt  łez.

Ten zbiór, chociaż tak smutny, jest na swój sposób piękny. Opowiadania w nim zawarte  pozwalają się zastanowić nad  życiem. Nad tym jakie jest ono ulotne, jak w jednej chwili można wszystko stracić. Pozwalają nam również docenić to co mamy.

Przeczytana: 16.01.2011 r.
Moja ocena: 5/6

###
Książkę w zamian za recenzję otrzymałam od portalu nakanapie.pl za co serdecznie dziękuję :)

niedziela, 16 stycznia 2011

Angelologia - Danielle Trussoni

Tytuł: Angelologia
Autor: Danielle Trussoni
Wydawnictwo: Świat Książki
Data wydania: listopad 2010
Liczba stron: 512

Moja oponia: 
Danielle Trussoni to amerykańska pisarka, której prace publikowane były  w takich magazynach jak New York Times Magazine, Telegraph Magazine i The New York Times Book Review. "Angelologia" to jej debiut powieściowy, a prawa do wydania tej książki zostały sprzedane do 25 krajów. Ponadto Columbia Pictures zakupiła prawa filmowe "za milion dolarów!". Cóż, taka reklama powinna gwarantować  (a może niekoniecznie?) dobrą i wciągającą lekturę.

Przybliżanie fabuły nie jest moją mocną stroną. Zawsze boję się, że wypaplam za dużo. Albo za mało. Chociaż to drugie jest zdecydowanie lepsze. Nieważne. Wracając do książki powiem tylko, że …  hmm … opowiada ona o walce angelogów z nifilimami, o prowadzonych przez wieki poszukiwaniach anielskiego artefaktu, o odkrywaniu tajemnic przeszłości, o oddzielaniu prawdy od mitu, o szukaniu własnego przeznaczenia. Tak, właśnie o tym jest ta książka. Mniej więcej.

Przejdźmy teraz może do plusów i minusów tej powieści. Zacznę od tego, co w książce nie podobało mi się, a był to wieczny "powrót do przeszłości".  Ta książka to jedna, wielka retrospekcja bohaterów. Akcji w czasie teraźniejszym jest tyle co kot napłakał. Za to wspominków tyle, że aż głowa boli. Bohaterowie na każdym kroku przypominają sobie coś, co się zdarzyło wczoraj,  miesiąc, kilka miesięcy lub kilkanaście,  kilkadziesiąt lat temu. W pewnym momencie przenosimy się nawet do roku 925 lub słuchamy opowieści z czasów Potopu.  Nie mówię, że takie cofanie się w czasie jest złe. Wręcz przeciwnie. Niektóre retrospekcje były naprawdę ciekawe.  Zwłaszcza taka jedna długa, która zaczęła się na stronie 153, a skończyła na stronie 295, i przenosiła nas z roku 1999 w czasy II Wojny Światowej.  Albo ta, w której bohater A znajdował się w punkcie B i robił  banalną rzecz typu C, wspominając sobie coś w tym czasie przez kilka dobrych stron.  Tak, troszkę sobie kpię. Przepraszam. Po prostu było tego dla mnie stanowczo za dużo.  Tak jak za dużo był również rozmyślania, dumania, przemyśleń, zastanawiania się, biadolenia, teoretyzowania , lania wody i za dużo rzeczy, które działy się tylko w głowie bohaterów. Nie dla mnie takie wątki psychologiczne. Jeśli w ogóle można to tak nazwać. Pewnie można. Kłócić się nie będę.

Jeśli chodzi o bohaterów - łooomatko co za sieroty. Ok, nie wypada tak pisać. Przepraszam po raz kolejny. Bohaterowie w moim odczuciu byli .. cóż … sztuczni i nieprawdziwi. A ich postępowanie w niektórych sytuacjach?  Kto tak robi? Poza tym czasami miałam wrażenie, że postacie, występujące w tej książce, mają  jakieś problemy z przyswajaniem faktów.  A co gorsza, autorka myślała, że czytelnik ma tan sam kłopot, więc powtarzała coś w kółko, na wszelkie możliwe sposoby. Tak, znowu się czepiam.

Żeby nie było, że widzę same "be i fe" rzeczy, weźmy się  teraz za plusy. Pomysł na fabułę? Tak, pomysł to ta pani miała dobry. Cała ta angelologia,  teologia przeplatająca się z mitami,  wizja świata, nifilimowie u władzy – w tym miejscu biję brawo. Zaciekawiło mnie to wszystko, przyznaję.  Poza tym motyw poszukiwania, rozwiązywania zagadek z przeszłości, odnajdywanie zaginionych „skarbów”  niczym Indiana Jonse – to też mi się w tej książce podobało.  

Następny element, który zasługuje na uwagę, to dbałość o szczegóły i pomysł na przedstawienie aniołów. Autorka zrobiła kawałek dobrej roboty i pokusiła się o naprawdę dokładne opisy tych niebiańskich istot, łącznie z ich anatomią, fizjologią, klasyfikacją. Przyznam szczerze, że te wszystkie zagadnienie były doprawdy intrygujące i czytało się o nich z prawdziwą ciekawością.

Kolejny plus. Myślę, myślę … myślę … Nie. Nie mam pojęcia i poddaję się, więcej plusów nie znajdę. Wróć, skłamałam. Książa ma ładną okładkę. [Tak, chichoczę złośliwie ;)]

Nie chodzi o to, że ta książka jest zła. Ma swój urok i pewnie to, co mi się nie podobało, znajdzie uznanie u innych czytelników. Mi przecież też "coś tam" się podobało.  Tak więc jeśli ktoś ma ochotę ją przeczytać, niech czyta. Te liczne literki u góry połączone w wyrazy, a te z kolei w zdania, to tylko moje luźne przemyślenia, z którymi można się przecież nie zgadzać.

Przeczytana: 14.01.2011 r.
Moja ocena: 3,5/6
 ###

Z góry przepraszam, za tę niezbyt składną  wypowiedź. Chyba nie bardzo potrafię jeszcze pisać o książkach, które nie podobały mi się aż tak bardzo. Brak zapału i ochoty?

piątek, 14 stycznia 2011

Stosik mój cudny ...

W końcu i nareszcie dotarło do mnie zamówienie z selkara + dwie pozycje pochodzące z innych źródeł.  Tak więc śpieszę się pochwalić moimi nowymi, cudownie pachnącymi i świeżutkimi nabytkami.




Zaczynając od ... niech będzie od góry:
"Czarnoksiężnik z Archipelagu" Ursula K. Le Guin - wstyd się przyznać, że do tej pory nie zapoznałam się z cyklem "Ziemiomorze", który uważany jest za klasykę fantasy. Tak prawdę mówiąc, to przeczytałam jedną jego część - ostatnią ;-) Jakieś 7 lat temu koleżanka przyniosła "Inny wiatr" z biblioteki, a ją (błądząc w niewiedzy i nie zdając sobie sprawy co mam przed sobą) z nudów go przeczytałam. Całe szczęści, że już niewiele z niego pamiętam ;)

"Szepty" Marek Adamkowicz - egzemplarz recenzencki otrzymany od portalu nakanapie.pl Przyznam szczerze, że cholernie, za przeproszeniem, opornie idzie mi czytanie tej książki. Do końca tego tygodnia mam zamiar się jednak sprężyć, skończyć ją czytać i zrecenzować. Daj boziu ...

"Dożywocie" Marta Kisiel - do zapoznania się z tą pozycją zachęciła mnie ta pochlebna i bardzo entuzjastyczna recenzja Agnieszki. Zobaczymy jakie będą moje przeżycia i odczucia ;)

"Opowieści z meekhańskiego pogranicza. Wschód - Zachód" Robert M. Wegner - pewnie Was nie dziwi zakup tej książki, zwłaszcza po tak rozemocjonowanej opinii  na temat poprzedniej części ;) Ja jednak się dziwię, ponieważ na razie nie miałam jej w planach. Tak się jednak złożyło, że "Opowieści z Wilżyńskiej Doliny" Anny Brzezińskiej, które zamówiłam, były niedostępne, wiec wymieniłam je, nawet nie wiem kiedy, na inne opowieści ;)

"Kłamstwa Lockea Lamory" Scott Lynch - jeśli chodzi o tę książkę, to robiłam do niej podejścia od roku 2007, czyli od momentu kiedy została wydana w Polsce. Jakoś nie mogłam się zdecydować na jej zakup, ale w końcu do niego doszło. Mam nadzieję, że okaże się dobrą lekturą :)

"Angelologia" Danielle Trussoni - książkę otrzymałam od Świata Książki, ponieważ moja recenzja Tolinów zdobyła jedno z trzech wyróżnień dla najlepszych recenzji tej książeczki na portalu lubimyczytac.pl . Jeśli chodzi o "Angelologię" ... ciężko mi cokolwiek o niej napisać. Ogólnie nie była zła, ale spodziewałam się czegoś lepszego. Jakoś na dniach powinnam przysiąść i naskrobać coś na jej temat. Będzie to nie lada wyzwanie, ponieważ nie mam pojęcia i pomysłu jak się za to zabrać.

poniedziałek, 10 stycznia 2011

Ostatni Olimpijczyk - Rick Riordan

Tytuł: Ostatni Olimpijczyk
Autor: Rick Riordan 
Wydawnictwo: Galeria Książki
Data wydania: listopad 2010
Liczba stron: 300

Moja opinia: 
"Ostatni Olimpijczyk" … Ostatni tom serii "Percy Jackson i bogowie olimpijscy" … Ostatnie spotkanie z tymi niesamowitymi postaciami i światem, jaki stworzył Rick Riordan. Muszę powiedzieć, że odwlekałam ten moment jak najdłużej.  Jednak nic nie trwa wiecznie i w końcu przyszedł czas, żeby pożegnać Percy’ego , Annabeth, Grovera i innych.  Chyba pierwszy raz zdarzyło mi się tak bardzo chcieć, ale równocześnie nie chcieć przeczytać danej książki.  Mimo wszystko ciekawość zwyciężyła, a ja pogrążyłam się w lekturze ostatniego tomu tej fantastycznej serii.

Uważam, że przybliżanie fabuły tej części nie ma większego sensu. Po pierwsze – osoby, które nie przeczytały wcześniejszych książek mogłyby się za dużo dowiedzieć i tym samym stracić przyjemność czytania.  Po drugie – osoby, które są już po kilku częściach zapewne niedługo zapoznają się z tym tomem i doświadczą na własnej skórze tych niesamowitych przygód, jakie przytrafią się Percy’emu oraz jego przyjaciołom. Poza tym też mogłyby się dowiedzieć za dużo  ;-) Powiem tylko, że książka zaczyna się zupełnie inaczej niż poprzednie części, a akcja porywa nas już od pierwszych stronic i nie zwalanie do samego końca. 

Również w tym tomie, tak jak w poprzednich, współczesność przeplata się ze starożytnością i mitologią.  To chyba największa zaleta tej serii. Po przez czytanie pozycji całkowicie niezwiązanej z nauką, dowiadujemy się lub przypominamy sobie rzeczy na temat starożytnej Grecji, jej panteonu bóstw, mitów i postaci w nich występujących. Wszystko to podane jest w bardzo przystępny i zwinnie wpleciony w fabułę sposób.  Do tego spora dawka humoru, barwne postacie, zrozumiały i przykuwający uwagę język, jakim napisana jest książka, sprawiają, że nie sposób oderwać się od tych pozycji. Jak już zacznie się czytać, kolejne strony przelatują nie wiadomo kiedy, a my nagle spostrzegamy, że zbliżamy się do końca. 

Seria niepozbawiona jest jednak wad. Główne to przewidywalność oraz niedorzeczność niektórych wątków.  Mimo wszystko nie przeszkadza to w odbiorze tych książek. Prawdę powiedziawszy, ja nie zwracałam na to większej uwagi, ponieważ te książki nie są przecież zaliczane do jakiejś ambitnej literatury, gdzie wszystko musi być sensownie wytłumaczone, spójne i dopięte na ostatni guzik. Te książki mają za zadanie przede wszystkim dostarczyć młodzieży czytelniczej rozrywki i przy okazji jeszcze czegoś nauczyć.  Z tego zadania wywiązują się idealnie.

Jest to jeden z lepszych cykli, jakie dane mi było przeczytać. Pan Riordan odwalił kawałek dobrej roboty tworząc tę serię, a "Ostatni Olimpijczyk" to idealne jej zakończenie.  Polecam gorąco.

Przeczytana: 09.01.2011 r.
Moja ocena: 5/6

czwartek, 6 stycznia 2011

Opowieści z meekhańskiego pogranicza. Północ - Południe - Robert M. Wegner


Tytuł:
Opowieści z meekhańskiego pogranicza. Północ - Południe 
Autor:  Robert M. Wegner 
Wydawnictwo: Powergraph 
Data wydania: czerwiec 2009 
Liczba stron: 576 

Moja opinia: 
Po "Opowieści z meekhańskiego pogranicza. Północ  - Południe", autorstw polskiego autora Roberta M. Wegnera, sięgnęłam zachęcona kilkoma recenzjami, w których książka ta, była nad wyraz  chwalona. Chociaż Wegner publikował już swoje opowiadania na łamach magazynu "Science Fiction", z jego twórczością zapoznałam się dopiero teraz, właśnie podczas lektury jego debiut książkowego.  Chciałam przekonać się osobiście, czy wszystkie te pochwały i entuzjastyczne wypowiedzi na temat tej pozycji są uzasadnione.

"Opowieści …" zostały podzielone na dwie części – "Północ" i "Południe". Pierwsza część zawiera 4 opowiadania, w których poznajemy porucznika Szóstej Kompanii Górskiej Straży - Kennetha-lyw-Darawyta oraz jego żołnierzy. Wraz z nimi przemierzamy bezkresne i monumentalne góry Ansar Kirreh, pełne niezdobytych szczytów, zdradliwych lodowców i niebezpiecznych szlaków. Stajemy twarzą w twarz z wrogami Imperium i przelewamy za nie krew swoją i nieprzyjaciół. Słuchamy opowieści o heroicznej walce garstki obrońców z hordą koczowniczych najeźdźców. Zostajemy wplątani w polityczne rozgrywki i staramy się nie zostać sprowokowani przez obelżywe zagrywki. Próbujemy rozwiązać zagadkę potwornych mordów, do jakich dochodzi  w małej, rybackiej wiosce. O ile pierwsze opowiadanie nie zachwyciło mnie tak bardzo, o tyle w połowie drugiego zostałam po prostu wciągnięta w wir akcji.  Z każdą następną stroną coraz bardziej chłonęłam te niesamowite historie, przepełnione tyloma różnymi emocjami, niesamowitymi opisami i biegnącą na łeb na szyje fabułą, że kiedy przywróciłam ostatnią kartkę i przeczytałam ostatnie zdanie z opowiadania zamykającego "Północ", czułam niedosyt, bezsilność i złość na autora. Chciałam więcej. Chciałam, żeby przygody Szóstej Kompani trwały dalej. Chciałam o nich czytać koleje godziny, dni, tygodnie. Nie mogłam się pogodzić z myślą, że to koniec. Nie chciałam się z nimi rozstać, ponieważ ich historia i perypetie tak bardzo mnie urzekły, oczarowały i zaciekawiły.

Obrażona na cały świat, z prawdziwą niechęcią, z ochotą rzucenia książki w kąt i tupania, skakania i krzyczenia,  jak rozwydrzone dziecko, pokazujące swoje niezadowolenie, przeniosłam się na "Południe". Tam powitał mnie skwar,  oddech pustyni i kolejne 4 opowiadania … a po kilku stronach skrucha, za wcześniejsze zachowanie, ponieważ historie opowiedziane w tej części okazały się tak samo wspaniale, wciągające i niesamowite jak te w pierwszej, a jednak zupełnie inne. Nie było w nich już zimna, dyscypliny, walki jako żołnierz imperium, honoru i oddania Górskiej Straży, ale ciepło, miłość, jak i smutek, walka z samym sobą i z zasadami jakich zawsze przestrzegaliśmy, ponieważ były sensem naszego istnienia.  Dowiadujemy się co to znaczy być Issarem, wojownikiem z przeklętego plemienia. Tutaj akcja nieznacznie zwalnia, skupia się bardziej na bohaterach. Autor pokazuje nam ich wspomnienia, dzięki którym możemy ich lepiej poznać , zrozumieć motywy, które  nimi kierują. Dowiedzieć się więcej na temat historii świata stworzonego przez autora. I znowu, po przeczytaniu ostatniego zdania, kiedy książka i historie w niej zawarte skończyły się na dobre, czułam niedosyt  i żal, ale silniejsze od nich było uczucie satysfakcji. Satysfakcji, że dane mi było przeczytać tę książkę, przenieść się do tego niesamowitego świata, poznać tak niezwykłe opowieści, które już na zawsze zapamiętam.

Muszę przyznać, że pan Wegner potrafi pisać tak jak mało kto. Umie sprawić, że czytając traci się kontakt z rzeczywistością. Nie liczy się nic oprócz książki i tego co się w niej dzieje.  Sposób prowadzenia narracji, pomysł na fabułę czy forma opowiadań, w których mamy do czynienia z ciągłą historią lub historią przeplataną wspomnieniami, są niezwykle.  Sprawia to, że każde opowiadanie jest inne,  a już "Północ" od "Południa" różnią się od siebie tak, jak dwie różne książki. Mimo to stanowią jedno.  A opisy, jakie pojawiają się w książce? Naprawdę, rzadko się zdarza, żeby to, co przeczytałam odbijało się w mojej głowie tak wyraźnymi obrazami i dźwiękami.  Zawartości tej książki się nie czyta. Ją się widzi, słyszy i czuje. Dodatkowo potrafi wzbudzić tak wiele emocji. Nie raz przeszedł mnie dreszcz  po plecach, ogarnęło mnie przerażenie, smutek z towarzyszącym mu szlochem i wzruszeniem, ale również bardzo często uśmiech pojawił się na mojej twarzy, radość, duma, zadowolenie i euforia.

Jest to również książka, które pozostaje w pamięci.  Której treść cały czas pojawia się w naszej głowie, do której wracamy myślami w ciągu dnia lub przed zaśnięciem. Myślimy o niej, rozważamy, analizujemy. Przypominamy sobie poszczególne sytuacje. Uwielbiam takie książki, które po przeczytani stają się naszą częścią. Te opowiadania właśnie takie są. Ciężko się pozbyć ich z głowy, a to bardzo dobrze.

Panie Wegner tak się nie robi – to zdanie cały czas tłucze się w moich myślach. Dlaczego? Ponieważ powinno być zabronione napisanie takiej książki, która całkowicie wyłączy czytelnika z otaczającej go rzeczywistości i przeniesie do świata zawartego na jej kartach. To nie fair napisać coś tak dobrego, że czytelnik chłonie wszystko,  każde zdanie, wyraz,  całym sobą i chce więcej, więcej, więcej …  by nagle brutalnie zdarzyć  się końcem książki i zostać wyplutym w codzienność. "Opowieści z meekhańskiego pogranicza. Północ  - Południe"  uzależniają bardziej niż znane mi używki, a  czytelniczy haj,  podczas ich lektury, jest  nie do opisania.  

POLECAM, POLECAM,  POLECAM … nie tylko fanom fantastyki.

Przeczytana: 05.01.2011 r.
Moja ocena: 6+/6

poniedziałek, 3 stycznia 2011

Sługa Boży - Jacek Piekara


Tytuł: Sługa Boży (wyd. 4) 
Autor: Jacek Piekara 
Wydawnictwo: Fabryka Słów 
Data wydania: wrzesień 2010 
Liczba stron: 400 

Moja opinia: 
Jacek Piekara to jeden z bardziej poczytnych polskich fantastów. Autor  jest znany przede wszystkim za sprawą swojego cyklu opowiadań o inkwizytorze Mordimerze Madderdinie oraz opowiadań o czarodzieju Arivaldzie z Wybrzeża.  Do tej pory nie miałam okazji zapoznać się z jego twórczością, więc postanowiłam to jak najszybciej nadrobić. Dodatkowo miałam ochotę na kawałek porządnego i mocnego fantasy, a "Sługa Boży" wydawał się idealnym wyborem.


"Oto on - inkwizytor i Sługa Boży. Człowiek głębokiej wiary. 

Oto świat, w którym Chrystus zstąpił z krzyża i surowo ukarał swych prześladowców. Świat gdzie słowa modlitwy brzmią: I DAJ NAM SIŁĘ, BYŚMY NIE PRZEBACZYLI NASZYM WINOWAJCĄ. Świat, w którym NASZ PAN I JEGO APOSTOŁOWIE WYRŻNĘLI W PIEŃ PÓŁ JEROZOLIMY.

W Słudze Bożym czarnoksiężnicy odprawiają bluźniercze rytuały, demony zstępują na świat, czarownice knują mroczne intrygi. A temu wszystkiemu musi przeciwstawić się człowiek, którego serce jest tak gorące, jak ogień stosów, na które posyła swe ofiary".

Takie słowa widnieją  na okładce z tyłu książki. Muszę powiedzieć, że po plecach przeszły mnie ciarki, kiedy przeczytałam ten opis. Dodatkowo po zapoznaniu się z kilkoma recenzjami i opiniami na temat tej pozycji,  zacierałam w zadowoleniu rączki,  ponieważ spodziewałam się dobrego, mocnego i mrocznego fantasy.  Czegoś co przykuje moją uwagę i nie pozwoli oderwać się od czytania. Obudzi w mnie prawdziwe emocje i sprawi, że będę przewracać kolejne strony  nie dowierzając w to, jak ludzie potrafią być bezwzględni i okrutni wobec innych. Tak właśnie wyobrażałam sobie lekturę opowiadań pana Piekary,  a Mordimer Madderdin jawił mi się jako zło wcielone. Okazało się jednak, że troszkę się przeliczyłam, a diabeł nie taki straszny, jak go malują.

Nie twierdzę, że "Sługa Boży" nie jest brutalną i mroczną książką. Jest, do pewnego stopnia. Po prostu spodziewałam się czegoś mocniejszego. I od razu zaznaczam, że to nie dlatego, iż lubuję się w literaturze opisującej  skrajną brutalność i znęcanie się nad ludźmi, ponieważ tak nie jest.  Książka, według mnie,  zwyczajnie nie zawierała  w sobie  szczególnego i porażającego okrucieństwa. Nie natknęłam się w niej również na  jakieś liczne opisy, które budziły by we mnie przerażenia. Wydała mi się bardziej niewymagającą i lekką pozycją,  dostarczającą jako takiej rozrywki czytelniczej.

Na "Sługę Bożego" składa się 6 opowiadań, które łączy ze sobą postać  głównego bohatera, czyli wcześniej już wspomnianego inkwizytora Mordimera Madderdina z licencją Jego Ekscelencji biskupa Hez-Hezronu. Każde opowiadanie zaczyna się tajemniczą i zagadkową sprawą, rozwiązania której podejmuje się Mordimer. Z mniej lub bardziej zacnych pobudek. Na pierwszym miejscu plasuje się jego inkwizytorska służba wraz z daniem możliwości  heretykom, czarownikom i odszczepieńcom  wyznania swoich win oraz oczyszczenia się z grzechów przez święty ogień  płonących stosów. Na drugim miejsc jest chęć zysku. Wszak inkwizytorzy zarabiają niestety marne grosze, a napitki i dziwki kosztują.

Opowiadanie, które według mnie zasługuje na największą uwagę to "Owce i wilki".  Mordimer przyjmuje w nim zlecenie od poczciwego grubasa Mariusa von Bohenwalda, który jest hezkim kupcem. Inkwizytor musi się udać do miasta Tirianon-nag, gdzie ma przyjrzeć się działaniom Kompani Kupców Jedwabnych, podejrzanych przez Mariusa o bycie pogańską sektą, która składa ofiary z ludzi, czci rzeczne bóstwa i duchy oraz niszczy swoich wrogów dzięki czarnej magii. Przykuło ono moją uwagę, zaciekawiło, a i w końcówce pojawiło się kilka niespodzianek.  Kolejnym opowiadaniem, które spodobało mi się, a nawet wywołało mały dreszczyk (zwłaszcza z początku) było opowiadanie pt. "Siewcy grozy". Początek jest doprawdy makabryczny. Mordimer oraz trójka jego towarzyszy, podczas  podróży w bliżej nieokreślone miejsce, błądząc w gęstych oparach nieprzeniknionej mgły,  natrafiają na dwa nagie i poszarpane ciała. Odkrycie budzi dodatkowo niepokój inkwizytora, ponieważ ślady ugryzień zostawiły ludzkie zęby. A to dopiero początek potwornych znalezisk,  jakie odkryje nasz inkwizytor. Jeśli chodzi o pozostałe cztery opowiadania to są one ciekawe, czasami jednak przewidywalne, ale w ogólnym rozrachunku są dobrą lekturą.

Akcja każdego opowiadania z kolejną stroną nabierała tempa zaskakując (lub nie) ciekawym zakończeniem. Świat przedstawiony w książce jest również interesujący. Narracja prowadzona w pierwszej osobie daje nam możliwość wglądu w psychikę Madderdina, poznania jego myśli oraz toku rozumowania. Osobiście taki sposób narracji, w tym wypadku, przypadł mi do gustu. Jednak niezmiernie irytujące było dla mnie notoryczne zwracanie się Mordimera do czytelników słowami  "moi mili" albo mówienie o sobie "wasz uniżony sługa". Kogo jak kogo, ale na pewno nie jestem jago miłą … choć on może być moim sługą, dlaczego nie.  Nie zmienia to jednak faktu, że autor przesadził trochę z używaniem tych zwrotu.  Było to po pewnym czasie niezwykle denerwujące,  a sam bohater wydawała mi się wtedy pyszałkowatym narcyzem, zadufanym w sobie. Delikatnie mówiąc. 

Mordimer Madderdin jako postać literacka, która jest czarnym charakterem, nie wzbudziła we mnie jakiś wielkich negatywnych emocji. Owszem, postępował często okrutnie i bezwzględnie, ale wszystkie swoje działania skutecznie motywował i tłumaczył w bardzo logiczny sposób.   Przynajmniej większość. Muszę przyznać, że od czasu do czasu można poczytać o perypetiach takiego drania i nikczemnika.  Tym bardziej, że książkę pana Piekary czytało mi się na prawdę dobrze.

Podsumowując – mimo że "Sługa Boży" nie wzbudził we mnie jakiś szczególnych emocji, był lekką lekturą, przy której można się zrelaksować w wolnej chwili i którą mogę polecić (ze względy na ciekawie wykreowany świat i bohaterów), głownie fanom fantastyki. Co do pozostałych  książek pana Piekary mam w planach w najbliższej przyszłości przeczytać "Ani słowa prawdy".  Jeśli chodzi o inne pozycje z cyklu o inkwizytorze … może ;)

Przeczytana: 01.01.2011 r.
Moja ocena: 4/6