sobota, 23 kwietnia 2011

Wesołego Alleluja!


Chciałabym Wam wszystkim życzyć pełnych spokoju i radości Świąt Wielkanocnych,
udanego wypoczynku w rodzinnym gronie oraz optymizmu, energii i dużo czasu na czytanie książek :)

Enedtil

piątek, 22 kwietnia 2011

Dość już łez - Linda Howard


Tytuł: "Dość już łez" (wyd.2)
Autor: Linda Howard 
Wydawnictwo: Gruner + Jahr Polska
Data wydania polskiego: marzec 2011
Liczba stron: 368
Tytuł oryginału: "Cry No More"
Data wydania oryginału: 2003 r.
Przełożył: Marcin Czynszak

Moja opinia:
„Dość już łez” to pierwsza książka pani Howard jaką miałam okazję przeczytać. Liczyłam na kawałek dobrej literatury, z dreszczykiem emocji, wciągającą akcją i ciekawym wątkiem miłosnym. W końcu takie kryteria powinien spełniać thriller romantyczny, a właśnie do takiego gatunku zalicza się ta pozycja. Czy spełniła ona moje oczekiwania?


Meksyk, rok 1993. Milla, świeżo upieczona mama 6-tygodniwoego Justina, wybiera się ze swoim synkiem na pobliski targ. Tam dochodzi do tragedii. Dwóch napastników napada na nią i wyrywa jej z ramion dziecko. Mimo że Milla walczy z nim ze wszystkich sił, nie udaje jej się udaremnić porwania. Sama zostaje ciężko ranna i walczy o życie. To nieszczęście wywraca cały jej świat do góry nogami. Przez kolejne 10 lat próbuje odnaleźć syna. Tym poszukiwaniom podporządkowuje całe swoje życie. Jednak bez skutku. W końcu udaje jej się trafić na ślad pewnego człowieka, niejakiego Diaza, który może być w posiadaniu jakiś informacji na temat porwania Justina. Czy ten tajemniczy i niebezpieczny mężczyzna pomoże jej odnaleźć odpowiedź na pytanie, co stało się z jej synem?

Milla, główna bohaterka powieści, jest dojrzałą i zdeterminowaną kobietą. Przez 10 lat nie ustawała w poszukiwaniach syna, całe życie poświęciła temu jednemu zadaniu. Kiedy jej rodzina starała się ją przekonać, żeby zapomniała o Justinie i ułożyła sobie życie od nowa, ona uparcie nie chciała się poddać. Nie mogła, to był jej cel. Poza tym założyła organizację, która pomaga odnajdywać zaginione osoby. Muszę przyznać, że jej postawa budzi podziw. Mimo wszystko, postać Milli nie przypadła mi jakoś szczególnie do gustu. Nie zżyłam się z nią. Przez to, jak został przedstawiona przez autorkę, wydawała mi się trochę taką nierzeczywistą osobą. Jeśli chodzi o pana Diaza, no no, smakowity kąsek. Tajemniczy, męski, silny, dziki i niebezpieczny mężczyzna, przy którym możesz się czuć najbezpieczniej na świecie. Jeśli tylko pozwoli Ci się do siebie zbliżyć. Jednak, tak jak w przypadku Mili, ciężko mi było wyobrazić sobie jego postać, jako rzeczywistą osobę. Niestety, takie same odczucia miałam w przypadku wszystkich bohaterów i dla mnie nie byli oni mocnym punktem tej książki.

A czy coś było taką mocną stroną tej pozycji? Myślę, że mogłabym wskazać styl autorki. Pani Howard pisze w sposób lekki i przyjemny w odbiorze. Mogę powiedzieć, że książka wręcz „czyta się sama”, nie zauważałam nawet, kiedy przewracałam kolejne strony. Fabuła była interesująca. Zagadki, tajemnice, kolejne elementy układanki, wskakujące na swoje miejsce. Cały czas zastanawiałam się, czy Milli po tylu latach uda się w końcu odnaleźć syna, czy też nie? Czy trop, na który tym razem trafiła zaprowadzi ją znowu w ślepy zaułek? Czy może w końcu odkryje jakieś informacje, które przybliżą ją do prawdy o tym, co stało się z jej dzieckiem? W głowie kłębiły mi się liczne pytania, na które maiłam nadzieję uzyskać odpowiedź, przewracając kolejne strony książki. Wszystkie te elementy sprawiają, że tę pozycję czyta się z prawdziwym zaciekawieniem, połykając kolejne rozdziały.

Akcja książki posuwa się płynnie i powili do przodu, by nagle rzucić nas w wir wydarzeń i niespodziewanych rozwiązań. Na szczęście końcówka znowu gwarantuje trochę wytchnienia, a my, razem z bohaterami, na spokojnie możemy sobie przemyśleć i poukładać wszystko to, co się wydarzyło. Jednak brakowało mi w tym wszystkim jednej rzeczy. Tego wspomnianego wcześniej dreszczyku emocji. Autorce owszem udało się mnie zaciekawić fabułą i niekiedy zaskoczyć niespodziewanym zwrotem akcji. Wywołała również u mnie różne emocje, takie jak smutek lub radość, ale zimnych ciarek na moich plecach nie poczułam. A szkoda, ponieważ na to przede wszystkim liczyłam, sięgając po tę książkę.


Podsumowując, „Dość już łez” jest ciekawą i przyjemną w odbiorze pozycją. Znajdziemy tutaj intersującą fabułę, wartką akcję, namiętny wątek miłosny, a wszystko to razem wzbudza u czytelnika prawdziwe emocje, niestety nie grozy. Mimo to, książkę jest bardzo dobrą lekturą, przy której można się odprężyć i zrelaksować. Do pełni szczęści wystarczy jeszcze tylko herbata w kubku i kot na kolanach.

Moja ocena: 4,5/6

###

Recenzja opublikowana na portalu kobieta20.pl

poniedziałek, 18 kwietnia 2011

Miej Odwagę Kochać - Stephen Kendrick, Alex Kendrick

Tak, dobrze trafiliście. To blog Enedtil, gdzie (jak się okazało) nie zawsze króluje fantastyka, aj ;-)

###

Tytuł: "Miej Odwagę Kochać" 
Autor: Stephen Kendrick, Alex Kendrick 
Wydawnictwo: Nowa Proza
Data wydania polskiego: styczeń 2011
Liczba stron: 336
Tytuł oryginału: "The Love Dare"
Data wydania oryginału: 2008 r.
Przełożyła: Beata Kubik

Moja opinia:
Każdy z nas ma nadzieję i głęboko wierzy, że jego małżeństwo będzie szczęśliwe i silne, a uczucia ciągle płomienne i gorące, jak na początku znajomości. Jednak każdy z nas również doskonale wie, że nie ważne jak bardzo mocno kocha się dwoje ludzi, problemy i kłótnie to nieuniknione elementy każdego związku. Od nas i naszego postępowanie zależy, czy takie nieprzyjemne sytuacje oddalą nas od siebie, czy wręcz przeciwnie, wzmocnią i zacisną więzi między nami. Chociaż za mną dopiero kilka miesięcy małżeńskiego stażu, wiem, że w małżeństwie różnie bywa, więc kiedy pierwszy raz przeczytałam opis dotyczący książki „Miej Odwagę Kochać”, autorstwa Stephena Kendricka i Alexa Kendricka, pomyślałam, że może to być dla mnie pouczająca i przydatna lektura.


Autorzy w swojej książce poruszają różne cechy i aspekty związane z miłością. Każdy rozdział to kolejny dzień z czterdziestodniowej podróży, która powinna pomóc nam zrozumieć czym jest bezwarunkowa miłość i jak na co dzień obdarzyć taką miłością naszego współmałżonka. Tytuł każdego rozdziału zawiera w sobie jedną, konkretną cechę Miłości, która następnie jest omawiana przez autorów. Na początku lektury dowiadujemy się, że „Miłość cierpliwa jest”, „Miłość łaskawa jest”, „Miłość nie jest egoistyczna”, a w kolejnych dniach uczymy się także tego, że „Miłość jest wierna”, „Miłość wszystko znosi”, „Miłość wybaczy”, „Miłość wspiera i zachęca”, „Miłość dokonuje poświęceń”, „Miłość zgodnie zanosi modlitwy’, „Miłość jest przymierzem”.

Pierwsza myśl, jaka pojawiła się u mnie w trakcie lektury tej książki, to stwierdzenie, że pozycja ta przeznaczona jest przede wszystkim dla chrześcijan, osób wierzących, mniej lub bardziej praktykujących. Głównym założeniem autorów jest to, że bezwarunkowa Miłość może pochodzić tylko i wyłącznie od Boga, a my, dzięki Niemu, możemy taką Miłością obdarzyć drugiego człowieka. Poza tym w tekście znajdują się liczne cytaty jak i odwołania do treści zawartych w Piśmie Świętym, a autorzy zachęcają nas również do codziennej jego lektury. Starają się również pokazać, że żyjąc zgodnie z naukami Kościoła, będziemy w stanie zbudować trwały i piękny związek. Mówią o tym, jak ważna w życiu duchowym chrześcijanina jest modlitwa, która umacnia naszą więź z Bogiem i potrafi wprowadzić harmonię w obcowaniu z drugą osobą.

Autorzy, właśnie poprzez nawiązywanie do Pisma Świętego, w piękny, choć czasami infantylny sposób, opowiadają nam o Miłości. Mówią o tym, jak powinna ona być, jak powinniśmy prowadzić swoje serce, aby taką Miłością obdarzać nie tylko swojego współmałżonka, ale także innych ludzi. Wytykają nam również nasze złe postępowanie, jednocześnie podpowiadając, co możemy zrobić, aby je zmienić.

Oprócz wyjaśnienia przez autorów myśli przewodniej danego rozdziału, zadanych jest przez nich wiele pytań skierowanych do nas. Uważam, że mają one za zadanie zachęcić nas do przemyśleń nad tą konkretną cechą Miłości i zastanowienia się, czy naszym własnym zachowaniem i postępowaniem dajemy świadectwo prawdziwej Miłości naszemu współmałżonkowi.

Każdy rozdział zakończony jest Aktem Odwagi w Miłości, który powinniśmy wykonać dla swojej drugiej połówki, aby rozpocząć kolejny dzień naszej podróży. Niektóre Akty Odwagi są proste, niektóre nie i myślę, że czasami ich wykonanie mogłoby zabrać trochę więcej czasu. Jednak nad niektórymi Aktami Odwagi, tak jak nad rozdziałami, które je poprzedzają, wystarczy chwila kontemplacji z naszej strony. Wszystko zależy od tego w jakiej kondycji znajduje się obecnie nasz związek. Jakie problemy są za nami, jakie przed nami, a jakie teraz nam towarzyszą. Kiedy już wykonamy dany Akt Odwagi w Miłości, odhaczamy go w książce i pod spodem, w specjalnie przygotowanym do tego celu miejscu, notujemy nasze przemyślenia, odpowiadamy na konkretne pytania, dotyczące tego, jak dane zadanie wpłynęło na nasze życie, jak się czuliśmy wypełniając je lub jaka była na nie reakcja naszego ukochanego.

„Miej Odwagę Kochać” napisane jest w zrozumiały i obrazowy sposób. Autorzy starają się wszystko dokładnie wyjaśnić, podając odpowiednie uzasadnienia i porównania. Poruszają w niej naprawdę liczne aspekty miłości i starają się nam pokazać nowy sposób patrzenia na nie. Uważam, że największym plusem książki są wcześniej wspomniane Akty Odwagi w Miłości, które motywują nas do tego, aby naprawdę zmienić coś w naszym związku. Poza tym podzielenie książki na rozdziały, które przyporządkowane są kolejnym dniom, to również fajny pomysł. Sprawia to, że książki nie czyta się w kilka wieczorów, od deski do deski, ale poświęca się każdemu rozdziałowi jeden dzień, w czasie którego można na spokojnie rozważyć przeczytane treści. Minusem dla niektórych osób może być religijny wydźwięk książki, dlatego polecam tę pozycję osobom wierzącym.


Myślę, że „Miej Odwagę Kochać”, może być ciekawą i przydatną lekturą dla małżeństw z wieloletnim stażem, jak i dla par, które dopiero od jakiegoś czasu są małżeństwem, nienależnie od tego, czy ich związek przeżywa obecnie kryzys, czy nie. Niektóre porady śmiało można zacząć stosować od zaraz, aby między nami jeszcze lepiej się układało. Niektóre mogą nam się przydać dopiero za jakiś czas.


###
Recenzja opublikowana na portalu kobieta20.pl

środa, 13 kwietnia 2011

Szepty dzieci mgły i inne opowiadania - Trudi Canavan

Tytuł: "Szepty dzieci mgły i inne opowiadania" 
Autor: Trudi Canavan 
Wydawnictwo: Galeria Książki
Data wydania polskiego: listopad 2010
Liczba stron: 205
Przełożyła: Agnieszka Fulińska

Moja opinia:
Nie jest tajemnicą (zwłaszcza po mojej ostatniej opinii),  że lubię czytać książki pani Trudi Canavan. Mimo że fabuła poszczególnych książek bywa niekiedy nazbyt przewidywalna,  każda jedna pozycja była przyjemną lekturą, której przeczytania absolutnie nie żałuję. Kiedy wydane zostały "Szepty dzieci mgły i inne opowiadania", byłam niezmiernie ciekawa, jak autorka poradziła sobie z taką krótką formą.


W swoim zbiorze pani Canavan zamieściła pięć niepowiązanych ze sobą opowiadań. Pierwsze trzy dzieją się w wymyślonych przez autorkę światach typowych dla fantasy, dwa ostatnie w rzeczywistości jak nasza. Pokrótce o każdym opowiadaniu słów kilka:


"Szepty dzieci mgły" – jest to historia pewnej sorę, kobiety obdarzonej mocą, która przemierza niebezpieczną pustynię z karawaną, zapewniając jej ochronę. Pewien incydent z jej przeszłości sprawił, że zwątpiła w siebie i w swoje zdolności. Czy coś lub ktoś sprawi, że znowu odzyska wiarę w siebie?

"Szalony uczeń" – opowiadanie ze świata Czarnego Maga.  Autorka przedstawia w nim historię zatraconego w obłędzie Tagina, który, wykorzystując swoją  moc, rozpętał prawdziwe piekło w Kyralii. Kilka wzmianek na temat tych wydarzeń pojawiło się wcześniej w Trylogii Czarnego Maga, jak i w "Misji Ambasadora", więc to opowiadanie stanowi świetne wyjaśnienie tego, co naprawdę się zdarzyło.

"Markietanka" – kapitan Reny, mający za sobą wiele lat służby bierze udział w kolejnej wojennej kampanii. Los postawił  na jego drodze Kalę, która stała się jego markietanką. Ale czy kobieta jest tym na kogo wygląda? A może skrywa jakąś mroczną tajemnicę?

"Przestrzeń dla siebie" – chyba każdy z nas czasami marzył, aby doba miała więcej niż 24 godziny. Często brakuje nam czasu na to, co chcielibyśmy jeszcze zrobić. A co stałoby się gdyby dane nam było znaleźć się w miejscu, gdzie czas teraźniejszy się rozciąga, a przeszłość i przyszłość stoi w miejscu? Odpowiedź na to pytanie poznała bohaterka tego opowiadania.

"Biuro rzeczy znalezionych" – bohaterka  zostawiła w pociągu swój parasol i  chcąc go odzyskać trafia właśnie do takiego biura. Czy znajdzie tam sowią zgubę? Czy wizyta w takim miejscu, pełnym zagubionych przedmiotów, sprawi, że w jej życiu wydarzy się coś niezwykłego?

"Szepty dzieci mgły i inne opowiadania" to naprawdę bardzo dobry zbiór i gdybym miała powiedzieć co jest jego największym plusem, powiedziałabym - RÓŻNORODNOŚĆ.

RÓŻNORODNOŚĆ przedstawionych w nim światów. Te z opowiadań "Szepty dzieci mgły"  i  "Markietanka", aż się proszą i zasługują na rozwinięcie ich w formie  powieści.  

RÓŻNORODNOŚĆ w prowadzeniu narracji, która występuje tutaj w trzeciej jak i w pierwszej osobie, a nawet formie pamiętnika.

RÓŻNORODNOŚĆ w tempie akcji, która w niektóre opowiadania spokojnie posuwa się to przodu, a w niektóre rzuca nas w wir zdarzeń.

RÓŻNORODNOŚĆ bohaterów, którzy w każdym opowiadaniu swoja postawą i osobowością, mają nam coś innego do zaoferowania.  

RÓŻNORODNOŚĆ panującej atmosfery w poszczególnych opowiadaniach, która czasami wzbudza grozę, czasami ciekawość, a czasami wprowadza w taki magiczny i tajemniczy nastrój .

To właśnie różnorodność sprawia, że ten zbiór jest tak niesamowity.

Kolejnym ciekawym elementem tego zbioru, który ogromnie mi się podoba, jest dołączone do każdego opowiadania posłowie. Czasami krótko i zwięźle, czasami trochę dłużej, pani Canavan wyjaśnia w nim, co skłoniło ją do napisania danego opowiadania, dlaczego napisała je w takim stylu, a nie w innym stylu, kiedy lub w jakich okolicznościach pojawił się dany pomysł. To naprawdę niezła gratka czytelnicza (zwłaszcza dla fanów), kiedy autorka na kartach swoich książek zwraca się bezpośrednio do czytelnika.

Na koniec kilka słów o wydaniu, na które nieczęsto zwracam uwagę. Bardziej interesuje mnie zawsze "zawartość". W tym przypadku grzechem byłoby jednak nic w tym temacie nie napisać. W nasze ręce trafia bowiem zgrabna książeczka w twardej oprawie, ze śliczną grafiką na okładce. A papier? Cud, miód i orzeszki. Gruby, piękny i cudowny w dotyku. Jest to chyba jedna z najlepiej i najładniej wydanych książek, jakie miałam okazję przeczytać. Według mnie, takie wydanie to prawdziwa perełka i ozdoba każdej biblioteczki.

Kończąc moją wypowiedź krótko, zwięźli i na temat, ogłaszam wszem i wobec –WARTO zapoznać się ze zbiorem "Szepty dzieci mgły i inne opowiadania".  Dla wiernych fanów jest to na pewno świetna okazja poznać panią Canavan z  innej strony (trzeba jej przyznać, że świetnie się obroniła).  Dla osób, które jej jeszcze nie znają, lektura tego zbioru będzie stanowić przyjemny sposób, aby to zmienić. Dla mnie osobiście jest to chyba najciekawsza pozycja Trudi, jaką do tej pory przeczytałam.

Moja ocena: 5/6

###

Książkę otrzymałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Galeria Książki, za co serdecznie dziękuję :)


poniedziałek, 11 kwietnia 2011

Misja Ambasadora - Trudi Canavan

Tytuł: "Misja Ambasadora" 
Autor: Trudi Canavan 
Cykl: Trylogia Zdrajcy, tom I
Wydawnictwo: Galeria Książki
Data wydania polskiego: czerwiec 2010
Liczba stron: 575
Tytuł oryginału: "The Ambassador's Mission"
Data wydania oryginału: 2010 r.
Przełożyła: Agnieszka Fulińska

UWAGA! Osobom, które nie czytał Trylogii Czarnego Maga (czyli trzech książek, w których akcja ma miejsce ponad 20 lat wcześniej, niż wydarzenia opisana w "Misji Ambasador") a mają ją w planach,  radzę rozpocząć lekturę mojej opinii tak od 3 akapitu. Po prostu, aby przybliżyć fabułę "Misji Ambasadora", musiałam zamieścić "mały" SPOILER, dotyczący pewnych wydarzeń z wyżej wspomnianej trylogii.



Moja opinia:
Minęło dwadzieścia lat od wydarzeń opisanych w Trylogii Czarnego Maga. Wiele się przez ten czas zmieniło.  Zmiany nastąpiły nie tylko w Gildii Magów, ale również w Imardinie oraz w półświatku Złodziei.  Zawiązały się nowe sojusze, pojawiły się nowe prawa. W tej nowej rzeczywistości po raz kolejny spotkałam Soneę, Cery’ego, Mistrza Rothena, Mistrza Dannyla, Regina. Oprócz dobrze znanych postaci na scenę wkroczyli również całkiem nowi bohaterowie, z których najważniejszym był Lorkin, syn Sonei i nieżyjącego Wielkiego Mistrza Akkarina.

Przewracając kolejne strony powieści, mogłam śledzić cztery główne wątki, które opisywały poczynania Cary’ego, Sonei, Danyla i Lorkina. I tak Cery próbował dowiedzieć się kim jest tajemniczy Łowca Złodziei, morderca, który od kilku lat poluje na ludzi z półświatka. Kiedy odkrył, że ów tajemnicza osoba posługuje się magią, zwrócił się z prośbą o pomoc do Sonei. Sonea z kolei, oprócz zaangażowania się w sprawę Cery’ego, miała na głowie swoje lecznice, problemy z nilem – narkotykiem, potocznie nazwanym gnilem, oraz sprawy związane z Gildią i jej prawami, które nie bardzo sprawdzały się odkąd w szeregi Gildii mogły wstąpić również magicznie uzdolnione osoby z ubogich warstw społecznych. Dannyl natomiast postanowił przyjąć stanowisko ambasadora w odległej Sachace. Była to dla niego świetna okazja, aby znaleźć nowe dokumenty, które pomogłyby mu popchnąć jego badania na temat historii magii do przodu. Lorkin, pragnący znaleźć jakiś sensowny cel w życiu, postanowił wyruszyć wraz z nim. Miał nadzieję odkryć jakieś zapomniane dziedziny magii, które zapewniłyby Kyralii lepszą obronę.

Tak w ogólnym zarysie, mogę przedstawić fabułę "Misji Ambasadora", nie zdradzając za wiele. Zapewne  wszystkie poruszone watki, i te dziejące się w Kyralii i te w Sachace, pięknie się ze sobą połączą w ostatniej części. Chociaż jestem ciekawa, na czym i na kim głównie skupi się autorka w kolejnych tomach.

Jeśli chodzi o tempo akcji, nie było ono porywające. Pani Canavan powoli i stopniowo wprowadzała mnie we wszystkie zagadnienia, tworzyła podwaliny pod wydarzenia, które nastąpią dopiero w kolejnych częściach. Mam nadzieję, że będą one bardziej emocjonujące i mniej przewidywalne. Tak, ta nieszczęsna przewidywalność. Dlaczego większość książek musi być tak schematyczna? Dlaczego nie można wymyśleć czegoś, co będzie absolutnie niespodziewane i sprawi, że czytelnikowi, kolokwialnie mówiąc, kopara opadnie? Niestety w "Misji Ambasadora" wszystko układało się tak jak powinno, a wydarzenia lub zagadki, którymi autorka chciała zaskoczyć, zostawały przez mnie dużo wcześniej rozwiązane, najczęściej przez własne domysły lub połączenie ze sobą poszczególnych faktów.

Elementem, który najbardziej przeszkadzał mi w tej, jak i w innych książkach pani Canavan, nie była o dziwo wcześniej wspomniana sztampa, goszcząca w fabule, ale kreacje bohaterów. Naprawdę zniosę każde inne niedociągnięcia, jeśli bohaterowie są bardzo dobrze dopracowani, żywi, wyraziści, wzbudzający emocje. Niestety, dla mnie postacie w "Misji Ambasadora" były całkowicie bezbarwne i bez polotu. Bez jakiś charakterystycznych tylko dla nich cech charakteru, sposobu bycia, mówienia. Wszyscy wydawali mi się tacy sami. Chociaż nie, był jeden element różnicujący – orientacja seksualna. I tyle. Najgorsze w tym wszystkim było to, że gdy czytałam fragmenty dotyczące Sonei, przed oczami widziałam Aurayę z Ery Pięciorga (inna trylogia pani Canavan). Dla mnie to jedna i ta sama osoba, tylko pod innym imieniem i żyjąca w dwóch zupełnie innych światach. Mam nadzieję, że w kolejnych częściach bohaterowie zyskają trochę więcej indywidualności i nieprzewidywalności.

Ha! I teraz Was zaskoczę. Mimo tej przewidywalnej, czasami do bólu, akcji, schematyczności i niezbyt ciekawej kreacji bohaterów, "Misję Ambasadora" czytało mi się naprawdę dobrze. Pal licho, że nie pałałam jakąś szczególną sympatia do bohaterów. I co z tego, że miałam często słuszne podejrzenia, co będzie dalej. Książka dostarczyła mi bardzo przyjemnej lektury. Myślę, że odpowiedzialny jest za to styl i sposób pisania autorki. Niezwykle lekki, barwny i sprawiający, że nieświadomie pochłania sią kolejne zdania i zanim człowiek się obejrzy, przewraca ostatnią kartkę. I to jest to, co tak lubię w książkach Canavan.

Na pewno jeszcze jednym ciekawym elementem tej książki, wartym wspomnienia i który urozmaicał moje czytanie, były nawiązania do Trylogii Czarnego Maga oraz do wydarzeń opisanych w "Uczennicy maga". Znając treści wcześniejszych książek mogłam śledzić jak bohaterowie pomału odkrywają zagadki z przeszłości, wyciągając słuszne wnioski lub wręcz przeciwnie. Ależ czasami miałam ochotę postukać ich palcem w główkę i powiedzieć "To nie tak!". Jednak niekiedy czułam się tak samo zagubiona jak oni, ponieważ poprzednie książki czytałam jakiś czas temu i niektóre informacje na dobre wyleciały z mojej głowy.

Podsumowując – "Misja Ambasadora" to typowa pozycja pani Canavan, schematyczna, ale lekka i przyjemna w odbiorze. Jeśli ktoś lubi jej książki, myślę że nie powinien się zawieść. Osoby, które dopiero chcą zapoznać się z twórczością tej australijskiej pisarki odsyłam do wcześniejszych pozycji – Uczennicy maga, Trylogii Czarnego Maga lub całkowicie niezwiązanej z tym światem - Ery Pięciorga.

Moja ocena: 4,5/6

###

Książkę otrzymałam od wydawnictwa Galeria Książki, za co serdecznie dziękuję.

piątek, 1 kwietnia 2011

Serce Kaeleer - Anne Bishop

Tytuł: "Serce Kaeleer" 
Autor: Anne Bishop 
Cykl: Czarne Kamienie, Księga IV
Wydawnictwo: Initiium
Data wydania polskiego: kwiecień 2010
Liczba stron: 399
Tytuł oryginału: "Dreams Made Flash"
Data wydania oryginału: 2009 r.
Przełożyła: Monika Wyrwas-Wiśniewska

Moja opinia:
Moja przygoda z twórczością Anne Bishop zaczęła się od lektury książek z Trylogii Czarnych Kamieni. Uważam, że były to naprawdę bardzo dobre i wciągające pozycje, a historie w nich zawarte pochłonęły mnie bez reszty. Kolejna książka z tej serii – "Serce Kaeleer", to zbiór czterech opowiadań, dziejących się w świecie Krwawych, powiązanych z wydarzeniami z Trylogii lub mających miejsce przed tymi zdarzeniami. Mimo mojej fascynacji Czarnymi Kamieniami minęło trochę czasu zanim zdecydowałam się sięgnąć po tę pozycję. Wszystko przez ten "zbiór opowiadań", ponieważ nie bardzo przepadłam za taką formą. Jednak, jak pewnie zauważyliście, ostatnio coraz częściej zdarza mi się takie zbiory czytać, a moje uprzedzenia zniknęły całkowicie. Przyszedł więc czas, że sięgnęłam w końcu po Księgę IV Czarnych Kamieni – "Serce Kaeleer".


W pierwszym opowiadaniu - "Prządka marzeń", Anne Bishop przeniosła mnie w bardzo odległe czasy i przybliżyła historię powstania i pochodzenie magicznych kamieni. Opowiadanie było króciutkie, trochę zawiłe i nie charakteryzowało się dla mnie niczym szczególnym. Przyznam szczerze, że przeczytałam je najszybciej, jak było można, aby czym prędzej zacząć lekturę drugiego opowiadania - "Książę Ebon Rih", którego bohaterem był mój ulubieniec z cyklu Czarnych Kamieni, eyrieński Książe Wojowników z Szaroczarnym Kamieniem - Licivar Yaslana. Historia zawarta w tym opowiadaniu rozgrywała się po wydarzeniach opisywanych w "Dziedziczce Cieni" (drugi tom Trylogii Czarnych Kamieni). Z opowiadanie dowiedziałam się, jak w życiu Lucivara pojawia się Marian, młoda Eyrieńka, będąca zwykłą domową czarownicą, nosząca Purpurowy Zmierzch. Początek tej historii był bardzo dobry i wciągający. Spełnił wszystkie moje oczekiwania, jednak po pewnym czasie fabuła zrobiła się zbyt monotonna. Cały czas działo się praktycznie to samo i brakowało mi jakiegoś zrywu, niespodziewanego zwrotu. Zamiast tego, akcja wlokła się wolnym tempem, niemożliwie rozciągnięta. Opowiadanie liczy sobie około 192 stron, a ja od połowy zaczęłam się po prostu nudzić.


Moje rozczarowanie minęło jednak za sprawą dwóch kolejnych opowiadań. "Zuulaman", opowieść z przeszłości Seatana, mimo, że nie była za bardzo przyjemna, naprawdę mnie zaciekawiła, wzruszyła, jak i przeraziła. Mogłam się z niej dowiedzieć jak kochającym ojcem był Seatan. Pokazała jednak również, jak wyrachowaną i bezwzględną kobietą oraz straszną matką była Hekatah.

W "Serce Kaeleer", opowiadaniu kończącym cały zbiór, autorka przedstawiła historię, która toczy się bezpośrednio po wydarzeniach opisanych w "Królowej Ciemności" (trzeci tom Trylogii). Dzięki temu opowiadaniu mogłam poznać dalsze losy Janelle i Deamona, oraz jak, to, co zrobiła Królowa w ostatniej części Trylogii Czarnych Kamieni, wpłynęło na nią oraz na jej najbliższych. Dla mnie dodatkowym smaczkiem było to, że raz jeszcze miałam okazję zatańczyć z Sadystą.

Podczas lektur tej książki po raz kolejny mogłam przenieść się do wykreowanego przez Bishop świata Krwawych. Świat ten, tak jak w poprzednich książkach, bywa brutalny i bezwzględny. Spiski i machinacje, dążenia do osiągnięcia własnych celów bez względu na wszystko i wszystkich, są na porządku dziennym. Jednak w tym mrocznym świcie istnieje również miłość, przyjaźń, oddanie i bezinteresowność. Autorka bardzo dobrze przeplata to wszystko w swoich książkach, tworząc bardzo złożony świat i zróżnicowanych bohaterów.

Na uwagę zasługuje również hierarchia Krwawych, jaka panuje w Królestwach. To kobiety sprawują władzę, mężczyźni służą i otaczają je opieką. Obowiązują tam różne prawa i odpowiednie protokoły dworskie. Bardzo dużą rolę w kulturze Krwawych odgrywa seks, a na sposób zachowania, zwłaszcza mężczyzn, mają wpływ różne instynkty.

Kolejnym ciekawym elementem, występującym w świecie Krwawych, są Kamienie, określające moc danej osoby. Każdy Krwawy na mocy Przyrodzonego Prawa otrzymuje pierwszy Kamień, a gdy złoży Ofiarę Ciemności, otrzymuje kolejny, a jego moc może wzrosnąć o trzy kolejne poziomy.

Pani Bishop ma naprawdę świetne pomysły i potrafi pisać w bardzo ciekawy sposób. Przykuwa uwagę czytelnika, dawkuje odpowiednio akcję, bardzo sprytnie dzieli treść na poszczególne rozdziały. Wiele razy zdarzało mi się obiecywać sobie, że czytam tylko do końca danego rozdziału, a kiedy go kończyłam, automatycznie zabierałam się za następny. Niekiedy po prostu nie sposób oderwać się od lektury. Tak bardzo pochłaniająca bywa fabuła. Bishop zaciekawia czytelnika i kusi go skutecznie do przewracania kolejnych stron.

Fanom Trylogii Czarnych Kamieni nie muszę polecać "Serca Kaeleer". Sięgniecie po nie na pewno i znajdziecie tutaj wszystko to, co tak urzeka w Trylogii, a nawet więcej. Osoby, które nie znają jeszcze twórczości Bishop zachęcam do zapoznania się z jej książkami, zaczynając właśnie od wspomnianej wcześniej Trylogii, a potem do sięgnięcia po "Serce Kaeleer". Myślę,  że się nie zawiedziecie. A jeśli chodzi o adnotację z tyłu okładek, że są to książki dla dorosłych – zgadzam się z tym, ale myślę, że dla starszej młodzieży zawarte tam teksty nie będą szczególnie gorszące.

Moja ocena: 5,5/6