niedziela, 27 lutego 2011

Opowieści z Wilżyńskiej Doliny - Anna Brzezińska


Tytuł
Opowieści z Wilżyńskiej Doliny

Autor: Anna Brzezińska 

Cykl: Wilżyńska Dolina, tom I
Wydawnictwo: Agencja Wydawnicza Runa
Data wydania: luty 2011
Liczba stron: 384
Data pierwszego wydania: 2002 r.

Moja opinia:
Po pierwsze – uwielbiam książki, w których bohaterkami są czarownice, wiedźmy, magiczki, czarodziejki - kobiety parające się magią. Zarówno te dobre, jak i złe. Po drugie – jakiś czas temu postanowiłam zapoznać się bliżej z rodzimą fantastyką. Jeden i dwa to trzy, a trzy oznacza sięgnięcie po "Opowieści z Wilżyńskiej Doliny" autorstwa Anny Brzezińskiej. Do tej pory nie przeczytałam żadnej książki tek autorki, więc czas najwyższy, aby to nadrobić.


W skład "Opowieści z Wilżyńskiej Doliny" wchodzi 9 opowiadań plus krótki "Epilog". Wszystkie opowiastki łączy ze sobą postać Babuni Jagódki, wiedźmy, która zamieszkuje Dolinę, już od kilku dobrych pokoleń. Książkę odbierałam więc bardziej jako całość, a kolejne opowiadania – jak luźno połączone ze sobą rozdziały, przez które przewijali się różni bohaterowie.

Jak to zawsze bywa w przypadku zbioru opowiadań, jedne teksty są naprawdę świetne, inne trochę słabsze. Dla mnie te słabsze znajdują się na początku książki (co dziwne, ponieważ pani Brzezińska za opowiadanie otwierające "A kochał ją, że strach" otrzymała Nagrodę Fandomu Polskiego im. Janusza A. Zajdla), jednak im dalej tym lepiej, a mi z każdą stroną coraz bardziej podobała się Wilżyńska Dolina i na sam koniec zadomowiam się w niej na dobre. Opowiadania, które najbardziej mi się spodobały to "Kot Wiedźmy" (jakżeby inaczej) oraz "Szczur i Panna". Pierwsze mówi o tym jak wredną, groźną, ale i wierną istotą jest taka bestyja, a drugie traktuje o życiowym pechu i życzeniach, które nie zawsze spełniają się tak, jakbyśmy chcieli.

Jeśli chodzi o samą Babunię Jagódkę - ostra i groźna z niej wiedźma, ale serce ma na właściwym miejscu. Raz pokazuje się pod postacią zgrzybiałej staruchy, by w jednej chwili przemienić się w piękną i smukłą dziewoję z burzą czarnych włosów, karminowymi ustami i miseczkami G przy małym obwodzie. Jej charakter przywodzi mi na myśl połączenie cech Babci Weatherwax* (dumna, potężna, opanowana, cyniczna, zawsze ma rację) oraz Niani Ogg* (pierwsza do gorzałki, sprośna, większość czasu spędza w pozycji horyzontalnej, spółkując do woli, a Kot Wiedźmy do damska wersja Greebo). Przyznam szczerze, że bardzo mi się takie połączenie podoba.

W książce znajdziemy dużo humoru, ironii, groteski, ale przewijają się przez jej karty również sprawy poważne i smutne. Zawarte w poszczególnych opowiadaniach historie potrafią urzec i wprawić w zadumę, jednak posiadają niezliczoną ilość wesołych akcentów. Od czasu do czasu zdarzyło mi się uronić kilka łez, by za chwilę parsknąć śmiechem na całego.

Jedynym, może nie minusem, ponieważ można to traktować jako wielką walor książki, jest język - archaiczny, aż do bólu. Stylizowane są nie tylko wypowiedzi bohaterów, ale również cała narracja. Przyznam szczerze, że cholera mnie na początku brała i za nic w świecie nie mogłam wgryźć się w tekst książki. Łapałam się czasami na tym, że czytam jeszcze raz niektóre fragmenty, myśląc "ale o co chodzi?". Na przykład takie słowo "zabradziażywszy". To tylko jedna z takich perełek … nie wspominając już o "bom", "com", "toście", "żeście", "przecie", "ajuści". Jednak po pewnym czasem, mogę Wam rzec, iż przyzwyczaiłam a oswoiłam się z tym. I trzeba przyznać, że pani Brzezińska musiała w to włożyć dużo pracy, a osoby, które lubią taki barwny i archaiczny język, będą w niebo wzięte. 

Było to moje pierwsze spotkanie z twórczością pani Brzezińskiej, spotkanie bardzo udane. Śmiało mogę powiedzieć, że sięgnę zarówno po drugą książkę opisującą przygody Babuni Jagódki, jak i po inne książki tej autorki. W "Opowieściach z Wilżyńskiej Doliny" panuje taki swojski klimat, który, wraz z zawartymi w nich historiami, sprawia, że lektura tej książki to prawdziwa przyjemność (jak już człek prosty oswoi się ino z tymi przedziwnymi a nieodgadnionymi niekiedy słowami). Gorąco polecam.

Moja ocena: 5/6 

* dla niewtajemniczonych - Babcia Weatherwax i Niania Ogg to wiedźmy ze Świata Dysku Terry'ego Pratchetta ;-)


piątek, 25 lutego 2011

Fantastyczna biblioteczka

Ostatnio, na Waszych blogach, została rozpoczęta bardzo fajna zabawa pod hasłem "Pokaż mi swoją biblioteczkę, a powiem Ci kim jesteś". Nawet nie wiecie jaką miałam frajdę oglądając Wasze regały, ciesząc nimi  oczy i  skręcając sie niekiedy z zazdrości ;-) Wywołana przez Pawła i ja pokazuję Wam mój książkowy dobytek.

Widok ogólny


czwartek, 24 lutego 2011

Fantastyczny stosik

Troszkę mi się nazbierało książeczek, więc się chwalę, a co! 



To jedziemy od ... góra, dół, środek, stół ... niech będzie od góry:

wtorek, 22 lutego 2011

Pamięć Ziemi - Orson Scott Card


Tytuł
Pamięć Ziemi

Autor: Orson Scott Card
Cykl: Powrót do Domu, I tom
WydawnictwoPrószyński i S-ka
Data wydania polskiego: styczeń 2011
Liczba stron: 296
Tytuł oryginału: The Memory of Earth
Data wydania oryginału: 1992 
Przełożył: Edward Szmigiel

Moja opinia:
Orson Scott Card jest jednym z bardziej znanych i popularnych pisarzy science fiction na świecie.  Zasłynął głownie dzięki swojej kultowej "Sadze Endera", a za dwie pierwsze powieście z tego cyklu ("Gra Endera", "Mówca Umarłych") otrzymał prestiżowe nagrody Hugo i Nebulę  Card ma na swoim koncie ponad 50 powieści, ponad to jest autorem kilkudziesięciu opowiadań, dramatów, wielu audycji, słuchowisk czy sztuk teatralnym. Moje pierwsze spotkanie z Cardem miało miejsce kilka dobrych lat temu, podczas lektury "Siódmego Syna" – książka otwierającej cykl "Opowieści o Alvinie Stwórcy". Przyznam szczerze, że nie skończyłam tego cyklu, ponieważ druga cześć okazała się trudnodostępna, a  książka nie spodobała mi się na tyle, aby wysilić się w poszukiwaniach i  kontynuować  "Opowieści …".  Jednak ostatnio wydawnictwo Prószyński i S-ka postanowiło wznowić i wydać do końca inny cykl Carda - "Powrót do Domu",  a ja, sięgając po pierwszą część z tej sagi – "Pamięć Ziemi", dać szansą autorowi na zachęcenie mnie do przeczytania kolejnych jego książek.

Autor w "Pamięci Ziemi" przenosi nas na odległą planetę Harmonia, która już od ponad 40 milionów lat jest zasiedlona przez potomków ludzi, którzy opuścili Ziemię w poszukiwaniu nowego domu.  Pierwsi kolonizatorzy skonstruowali sztuczną inteligencję – Nadduszę, która miała sprawować pieczę nad Harmonią i pilnować, poprzez ingerencję w ludzkie umysły, aby  ludzie po raz kolejny nie doprowadzili to destrukcji swojej planety. Jednak po tylu latach Naddusza zaczyna słabnąć, a w ludzkich myślach pojawiają się nowe idee, marzenia i dążenia, które mogą okazać się zgubne dla cywilizacji. Aby temu zapobiec Naddusza potrzebuje jednak pomocy ludzi, ale nie wszyscy się do tego nadają. Są albo zbyt głupi, albo ich umysły nie są już podatne na wpływ Nadduszy. Czy głównemu komputerowi Harmonii uda się znaleźć kogoś, kto będzie miał możliwość zrobić to, co trzeba?

Książka nie jest typową pozycją science fiction. Nie znajdziemy w niej statków kosmicznych, podróży międzyplanetarnych, technologii z "wyższej półki". Przeciwnie,  Harmonia wydaje się być wręcz zacofaną planetą, ludzie nie posiadają na niej nawet pojazdów takich jak wozy, nie wspominając już o samochodach czy samolotach. Jednak obok tych „braków” pojawiają się urządzenie takie jak zamrażarka, komputery, klimatyzacja czy lewiter.  Co jest przyczyna takiego zróżnicowania technologicznego? Ja wiem, ale nie powiem. Odpowiedź można znaleźć w książce.

Głównym bohaterem powieści jest czternastoletni Nafai. Przyznam szczerze, że bardzo irytował mnie ten chłopak. Jego postępowanie, tok rozumowania doprowadzały mnie czasami do szału. Nie chciał być już traktowany jak dziecko, ale dokładnie tak się zachowywał. Naiwny, zapatrzony w siebie, nieobyty z niektórymi sprawami smarkacz. Zresztą inni bohaterowie nie byli lepsi. Wydawali mi się sztuczni, a ich postępowaniu brakowało niekiedy logiki i według mnie reagowali dziwnie na niektóre sytuacje. Miałam wrażenie, że to wszystko było takie … naciągane.

Jeśli chodzi o fabułę "Pamięci Ziemi" – niebyła ona zbyt porywająca. Akcja posuwała się do przody raczej w wolnym tempie. Brakowało mi w niej jakiegoś zrywu, niespodziewanego zwrotu akcji. Czegoś co sprawiłoby mi miłe zaskoczenie i przyspieszyło trochę bicie serca. A tak bohaterzy plątają się tam i z powrotem, rozmyślają, naradzają się i znowu się plątają … a moje powieki stają się coraz cięższe i staram się nie zasnąć. Tak, fabuła była dla mnie zbyt monotonna i momentami, przez postępowanie bohaterów, zbyt sztuczna i naciągana. Wiem, że to fantastyka, gdzie wszystko może się zdarzyć, ale bez przesady.

Ciekawym miejscem okazała się jednak Basilika – miasto, w którym dzieje się większość akcji zawartej na kartach książki. Panują w niej dość niezwykłe zwyczaje. Miasto wydaje się należeć do kobiet. Żaden mężczyzna nie może być właścicielem domu znajdującego się w mieście, ma również zakaz wstępu do centralnej części miasta, w której znajduje się święte jezioro, gdzie Naddusza „przemawia” do kobiet. To tylko niektóre z licznych praw tam obowiązujących. Poza tym religia kobiet różni się od wierzeń mężczyzn. Na przykład Naddusza dla kobiet to Ona, dla mężczyzn – On. Przyznam szczerze, że troszkę się w tym pogubiłam na początku. Kolejnym dość ciekawym elementem kultury jest podpisywanie kontraktów na okres jednego roku między partnerami zamiast zawierania małżeństw. Po tym czasie kobieta może przedłużyć kontrakt o kolejny rok, albo znaleźć sobie nowego partnera. Przez takie postępowanie trudno mi było rozeznać się, kto jest kim dla kogo, ale dzięki objaśnieniu genealogicznemu na początku książki, jakoś się w tym odnalazłam.

Podsumowując – książka nie jest zła, ale nie jest też dobra. Jest przeciętna. Myślę, że  nie nadaje się dla kogoś, kto chce zacząć przygodę z fantastyką, ponieważ zwyczajnie się zniechęci. Z kolei dla osób czytających fantastykę, książka może wydać się po prostu nudna. Może jednak kogoś zaciekawi i przypadnie do gustu? Oczywiście istnieje taka możliwość. Ja jednak nie czuję się na tyle zaciekawiona i zadowolona po przeczytaniu tej pozycji, aby sięgnąć po kolejne tomy.  Pan Card znowu mnie do siebie nie zachęcił, jednak mam zamiar dać mu trzecią, ostatnią szansę i przeczytać "Grę Endera".

Moja ocena: 3/6

###
Książka została przekazana od serwisu nakanapie.pl, za co serdecznie dziękuję :)



###

Przy okazji pisania powyższego wywody natknęłam się na zwiastun filmowy "Gry Endera". Zapowiada się ciekawie ... i myślę, że do 2013 roku, na kiedy to zaplanowana jest premiera tej ekranizacji, uda mi się przeczytać książkę ;)




czwartek, 17 lutego 2011

Światowy Dzień Mruczącego Darmozjada

Tak, to dzisiaj. Lula pucuje futerko, Majka robi manicure pazurków, a ja z mężem szykujemy dla naszych kocich ogonków huczną balangę  na całego z bozitką i kabanoskami. Koty z całej okolicy również są zaproszone, impra roku się szykuje. Kto jak kto, ale tacy kociarze jak my Światowego Dnia Kota nie możemy odpuścić. Tak więc wszystkim kotą chcemy życzyć zawsze pełnej miski, ręki systematycznie napełniającej tę miskę i zapewniającej dużo głasków i tulasków, miękkiej podusi i ustronnej szafy, wysokiego drapaka i masy sznureczków, Stefanków i innych kocich zabawek. A wszystkim bezdomnym mruczkom znalezienia ciepłego domku.


Opiekowałam się już liczną zgrają zwierzaków - dwa psy, morze rybek, niezliczone stada chomików i gołębi, kawka, jaskółka, nietoperz, dwie myszy ... ale żadne z tych zwierząt nie może równać się charakterem z kotem. To niezwykłe zwierzęta ... i muszę przyznać, że czasami wymagają dużo cierpliwości i opanowania, ale są tego absolutnie warte. Ten ciepły, mroczący kłębek na Twoich kolanach  jest bezcenny. Poza tym nie ma nic zabawniejszego niż dwa koty podczas napadu ADHD, dewastujące mieszkanie ;D




###

Chciałam również podzielić się z Wami kilkoma kocimi stronami, które odwiedzam (wylewając przy tym morze łez). Może któremuś kociambrowi się poszczęści? 

###

Na koniec kilka cytatów na temat jednego z moich ulubionych kotów ;D
"Dla niani Ogg Greebo wciąż byt małym kociakiem goniącym za kłębkiem wełny.
Dla reszty świata był wielkim kocurem, wypchanym niewiarygodnie niezniszczalną siłą życiową opakowaną w skórę, która mniej przypominała futro, a bardziej kawałek chleba pozostawiony na dwa tygodnie w wilgotnym miejscu. Obcy często się nad nim litowali, bo praktycznie nie miał uszu, a jego morda wyglądała, jakby usiadł na niej niedźwiedź. Nie mogli wiedzieć, że przyczyną tego jest kocia duma Greeba, która kazała mu próbować walczyć albo gwałcić absolutnie wszystko, aż do czworokonnego wozu z drewnem włącznie. Kiedy Greebo maszerował ulicą, groźne psy skamlały i chowały się pod schodami. Lisy trzymały się z daleka od wioski. Wilki starały się ją omijać.
- To taki wielki pieszczoch - rzekła niania."
"Wyprawa czarownic" Terry Pratchett 

"Greebo spędził we wnętrzu irytujące dwie minuty. Technicznie rzecz biorąc, kot zamknięty w pudle może być żywy albo martwy. Nigdy nie wiadomo, dopóki nie zajrzy się do środka. W istocie sam fakt otwarcia pudła określa stan kota, chociaż w tym przypadku były trzy stany deterministyczne, w jakich kot mógł się znaleźć: Żywy, Martwy i Piekielnie Wściekły."
"Panowie i Damy" Terry Pratchett

 "Greebo rozglądał się z zaciekawieniem. Powietrze pełne było nowych zapachów i nie mógł się już doczekać sprawdzenia, czy nie należą do czegoś, co mógłby zjeść, pokonać w walce albo zgwałcić."
"Maskarada" i oczywiście Terry Pratchett



czwartek, 10 lutego 2011

Chorrobowe


Miał być stosik książkowy, jedna, dwie recenzje, a nastąpiło kilka dni totalnie wyciętych z życiorysu. Przez bardzo wysoką gorączkę i kilka innych równie nieprzyjemnych dolegliwości (przyznam szczerze, myślałam, że umieram) nie byłam w stanie normalnie funkcjonować, nie mówiąc o czytaniu, pisaniu czy serfowaniu po sieci (brak internetu w sypialni, gdzie spędzałam 95 % czasu, też nie pomagał). 

W każdym bądź razie dziś w końcu obudziłam się tylko z 37 stopniami i czuję się jak nowo narodzona, choć w dalszym ciągu bardzo osłabiona i cała obolała, a kaszel mnie wykańcza. Mam jednak nadzieję, że pomału uda mi się zacząć nadrabiać zaległości w blogosferze. Jestem bardzo ciekawa co też udało Wam się w tym czasie przeczytać i zrecenzować ;-) W pierwszej kolejności muszę jednak doprowadzić nasze mieszkanie (i siebie) do jako takiego wyglądu. Chorowaliśmy oboje z mężem i nieciekawie (delikatnie mówiąc) u nas wygląda, a wchodząc do naszej sypialni ma się wrażenie, że nastąpił tam wybuch bomby składającej się głównie z zużytych chusteczek ;-)

Na razie mam zamiar spędzać jeszcze większość czasu w łóziu, żeby nie dopadły mnie jakieś pogrypowe powikłania (dopiero byłoby nieciekawie), więc będę tutaj raczej z doskoku. Mam jednak nadzieję, że w ciągu najbliższych dni wrócę już na stałe :-)

###

Na koniec pomęczę Was jeszcze trochę moimi kotami. 

Wygrzewamy się w słoneczku:




To taaakie ciekawe :





Wszędzie się zapcham:




###


Trzymajcie się ciepło, zdrowo i ciekawoksiążkowo :-)



sobota, 5 lutego 2011

Kłamstwa Locke'a Lamory - Scott Lynch

Tytuł"Kłamstwa Locke'a Lamory" 
Autor: Scott Lynch
Cykl: Niecni Dżentelmeni; Księga Pierwsza
Wydawnictwo: MAG
Data wydania polskiego: październik 2007
Liczba stron: 536
Tytuł oryginału: The Lies of Locke Lamora
Data wydania oryginału: 2006 r.
Przełożył: Małgorzata Strzelec i Wojciech Szczypuła

Moja opinia i wrażenia:
"Kłamstwa Locke’a Lamory", debiutancka powieść Scotta Lyncha, która otwiera cykl "Niecni Dżentelmeni", widniała na mojej liście pozycji do przeczytania bardzo, bardzo długo. Podchodziłam do tej ksiązki dość sceptycznie i z niejaką obawą. Nie jest to typowa pozycja fantasy, w której króluje magia i miecz (czyli to, co kocham najbardziej), więc miałam małe obawy czy ta książka przypadnie mi do gustu. W końcu zdecydowałam się na jej zakup i lekturę, mając wielką nadzieję, że nie okaże się to marnotrawstwem pieniędzy jak i czasu.

W swojej powieści Scott Lynch przenosi nas do Comorry, miasta swoim wyglądem przypominające Wenecję, składające się z wsyp i kanałów. W mieście tym grasuje sławny Cierń Comorry, "niezwyciężony fechmistrz, złodziej nad złodziejami, duch, który przenika ściany. Pół miasta wierzy, że jest legendarnym bohaterem i obrońcą biedaków; druga połowa uważa, że opowieści o nim to mit dla głupców". Którzy mają rację?  Ponoć jedni i drudzy się mylą. W każdym bądź razie my na samym początku domyślamy się, że Panem Cierniem jest Locke Lamora, który będąc młodym złodziejaszkiem kradł za dużo, a będąc już dorosłym, kradnie w iście genialny i wyrafinowany sposób. Mogłabym powiedzieć, że jest wręcz artystą w swoim fachu. Danny Ocean ze swoją Jedenastką zostaje daleko w tyle, a do Henry'ego Gondorffa i Johnny’ego Hookera oraz ich przekrętu z "Żądła" niewiele mu brakuje.

Z początku nie mogłam "wczytać" się w tę książkę. Nie jestem w stanie powiedzieć co mi w niej nie pasowało. Czy spokojne na początku tempo, w jakim toczyła się akcja? Czy samo wprowadzenie w przedstawiony przez autora świta i zaznajamianie się z głównymi bohaterami? Czy może przeplatające się między kolejnymi rozdziałami (jak i w niektórych rozdziałach, toczących się w czasie teraźniejszym) retrospekcje?  W każdym bądź razie po kilkudziesięciu stronach dałam sobie "na zgodę" ze stylem autora i nie mogłam wręcz oderwać się od książki.  Fabuła powieści jest naprawdę wciągająca, gwarantuje znakomitą ucztę czytelniczą. Akcja z początku nie jest zbyt porywająca, ale jak już po kilkudziesięciu stronach zaczyna "się dziać", to "dzieje się" na całego.

Wspomniane wcześniej przeze mnie retrospekcje może z początku były trochę denerwujące i odciągały uwagę od głównego wątku, ale po pewnym czasie zaczęły one dodawać uroku i tego "czegoś" całości i cieszę się bardzo, że autor zdecydował się na taki zabieg. Bardzo zręcznie wplótł je w treść książki, nazywając  Interludiami i tworząc z nich rozdziały, które przeplatają się z rozdziałami, dziejącymi się w czasie rzeczywistym. Dzięki nim poznajemy przeszłość Niecnych Dżentelmenów, dlaczego postępują tak, a nie inaczej, jaką drogę przeszli, aby stać się takimi osobami jakimi są. Poza tym można się z nich dowiedzieć ciekawych informacji na temat samej Comorry, jej historii oraz poznać kilka ciekawych anegdot.
 
Kolejnym mocnym i świetnie dopracowanym elementem "Kłamstw ..." są bohaterowie. Locke Lamora stał się jedną z moich ulubionych postaci literackich. Doprawdy czarujący, wszechstronnie uzdolniony i genialny z niego oszust. Jego osoba wzbudza sympatię i podziw, a poczynania  śledzi się z prawdziwą ciekawością.  Nie wiem skąd on brał pomysł na rożne przekręty, fantazji doprawdy mu nie brak.  Inne postacie zostały również bardzo dobrze przedstawione, mają zróżnicowane charaktery, różnią się od siebie usposobieniem, temperamentem, sposobem bycia  i najważniejsze, nie wydają się być sztucznymi tworami.

Dialogi to kolejny plus tej powieści. Są świetnie poprowadzone, dowcipne, czasami  pojawia się  nich jeden czy dwa wulgaryzmy, ale nie powoduje to niesmaku. Styl pisania Lyncha jest przyjemny w odbiorze, naprawdę bardzo dobrze się go czyta. To kolejny pisarz, który sprawił, że moja głowa podczas lektury była pełna obrazów  i scen, zawartych na kartkach tej książki.

Fabuła książki jest znakomita i pełna intryg.  Lynch miał na nią świetny pomysł, a wykonanie wyszło mu jeszcze lepiej. Opowiedziana w książce historia zawiera w sobie elementy fantasy, kryminału i powieści przygodowej. To świetna mieszanka, która wiele razy bardzo mile mnie zaskoczyła niespodziewanymi zwrotami akcji. Czasami Locke wpada w takie tarapaty i niezręczne sytuacje, że znalezienie rozwiania graniczy z cudem.  Czy udało mu się wydostać z tych opresji? Sami musicie się o tym przekonać.  Przyznam szczerze, że ja ja niekiedy obgryzałam wręcz paznokcie ze zdenerwowania i niepewności. 

Na uwagę zasługuje również stworzony przez Lyncha świat, który jest bardzo szczegółowo dopracowany. Ma swoją historię, różne kraje, panteon bóstw, a Comorra to bardzo wyjątkowe miejsce, z różnymi warstwami i hierarchiami społecznymi. W książce najlepiej przedstawione są zagadnienia dotyczące półświatka złodziei i jago funkcjonowania. Każdy ma tam swoje miejsce. Pezon podlegają garrista, przywódcy danego gangu, z kolei garrista podporządkowują się capie, który kontroluje wszystkie bandy. Bardzo podobał mi się sposób w jaki autor to wszystko pokazał.

Co do minusów, poza wspomnianym przeze mnie początkiem książki, więcej takich elementów nie wypatrzyłam. Może ich nie dostrzegam, będąc całkowicie oczarowana tą książka. Nie wiem. Dla mnie ta pozycja jest świetna w każdym względzie i tyle.

"Kłamstw Locke'a Lamory" w moim prywatnym rankingu plasują się w czołówce najlepszych książek jakie przeczytałam.  Jest to świetna, zabawna książka, z bardzo dobrą, wciągającą fabułą, intrygami i zagadkami oraz nieprzeciętnymi bohaterami. Naprawdę warto ją przeczytać i myślę, że każdy znajdzie w niej coś dla siebie. Ja z wielką chęcią sięgnę po drugą część i mam nadzieję, że będzie równie dobra.

"- Kradnę tylko dlatego, że moja biedna rodzina potrzebuje pieniędzy na życie!
Locke Lamora wygłosił te słowa z wysoko wzniesionym kieliszkiem wina (…)
- Kłamca! – krzyknęli chórem.
-Kradnę tylko dlatego, że ten występny świat nie pozwala mi pracować i prowadzić uczciwego życia! – krzyknął Calo, wznosząc kieliszek.
- KŁAMCA!
- Kradnę tylko dlatego, że muszę utrzymywać mojego biednego. leniwego brata bliźniaka, którego indolencja złamała serce mojej matce! – Galdo trącił Calo łokciem, wykrzykując te słowa.
- KŁAMCA!
- Kradnę tylko dlatego, że … - zaczął Jean – chwilowo wpadłem w złe towarzystwo.
- KŁAMCA!
Ostatnia część rytuału należała do Pędraka. Chłopiec wzniósł kieliszek nieco drżącą ręką i wrzasnął:
- Kradnę tylko dlatego, że to ubaw jak cholera!
- Drań!"
Moja ocena: 6/6


###

Tak, wiem. Leję wodę ;-)